[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Poci¹gn¹³ nosem, kiedy wznieœli siê w górê.- Zimnokrwisty drañ.Przez chwilê myœla³em ju¿, ¿e jakoœ siê dogadamy.Aleniektórzy zwyczajnie nie chc¹ niczego zrozumieæ.Stado lodowców pokona³o kolejne wzniesienie, zdzieraj¹c przy tym spor¹ jegoczêœæ.Gêsta od miast równina Sto stanê³a przed nimi otworem.* To jednak jedyne podobieñstwo do bo¿ków budowanych - w odpowiedzi na pradawnei nieœwiadome wspomnienia - przez dzieci w czasie œnie¿nej zimy.I trudnoliczyæ na to, ¿e Lodowy Gigant zmieni siê do rana w niewielk¹ zaspê brudnegoœniegu ze stercz¹c¹ na czubku marchewk¹.Rincewind przesuwa³ siê do najbli¿szego Stwora, jedn¹ rêk¹ ci¹gn¹c Coina, adrug¹ wymachuj¹c obci¹¿on¹ skarpet¹.- ¯adnej magii.Jasne? - upewni³ siê.- Jasne - potwierdzi³ ch³opiec.- Cokolwiek siê stanie, nie wolno ci u¿ywaæ magii.- Tak jest.Nie tutaj.Jeœli nie korzysta siê z magii, to one nie maj¹ wielkiejmocy.Ale kiedy siê przedr¹.Umilk³.- Bêdzie strasznie.- Rincewind kiwn¹³ g³ow¹.- Okropnie - zgodzi³ siê Coin.Rincewind westchn¹³.Chcia³by mieæ swój kapelusz.Ale bêdzie musia³ sobieradziæ bez niego.- No dobrze - podsumowa³.- Kiedy krzyknê, ty biegniesz do œwiat³a.Rozumiesz?Nie ogl¹daj siê ani nic.Cokolwiek siê stanie.- Cokolwiek? - powtórzy³ niepewnie Coin.- Cokolwiek.— Rincewind uœmiechn¹³ siê dzielnie, choæ z wysi³kiem.— Azw³aszcza cokolwiek us³yszysz.Trochê go pocieszy³o, ¿e wargi Coina u³o¿y³y siê w przera¿one „O".- A potem - mówi³ dalej - kiedy wrócisz na tamt¹ stronê.- Co mam zrobiæ? Rincewind zawaha³ siê.- Nie wiem — przyzna³.— Co tylko mo¿esz.Magii, ile zechcesz.Wszystko.Byleje powstrzymaæ.I tego.- Tak?Rincewind zerkn¹³ na Stwora, nadal wpatrzonego w œwiat³o.-Je¿eli.no wiesz.je¿eli ktoœ siê wydostanie i wszystko w koñcu jakoœdobrze siê skoñczy, tak jakby.to chcia³bym, ¿ebyœ tak jakby im opowiedzia³,¿e ja tak jakby tu zosta³em.Mo¿e zechc¹ to gdzieœ tak jakby zapisaæ.Wiesz,nie chcia³bym pos¹gu ani nic takiego - doda³ bohatersko.A po chwili doda³ jeszcze:- Chyba powinieneœ wytrzeæ nos.Coin wytar³ - o skraj szaty - po czym z powag¹ uœcisn¹³ Rincewindowi d³oñ.-Jeœli kiedykolwiek.- zacz¹³.- To znaczy.Jesteœ pierwszym.Wspanialeby³o.Widzisz, ja w³aœciwie nigdy.— Zamilk³ na moment, po czym zakoñczy³:- Chcia³em, ¿ebyœ to wiedzia³.-Jeszcze jedno.- podj¹³ Rincewind i puœci³ rêkê ch³opca.— A tak.Konieczniemusisz pamiêtaæ, kim naprawdê jesteœ.Nie warto polegaæ na innych ludziach aniprzedmiotach, ¿eby pilnowali tego za ciebie.Zawsze coœ pomyl¹.- Spróbujê zapamiêtaæ - obieca³ Coin.- To bardzo wa¿ne - powtórzy³ Rincewind, na wpó³ do siebie.- A teraz ju¿biegnij.Przysun¹³ siê do Stwora.Ten akurat mia³ kurze ³apy, ale prawie ca³a resztaby³a ³askawie ukryta pod czymœ, co przypomina³o z³o¿one skrzyd³a.Nadesz³a pora, pomyœla³, na kilka ostatecznych s³Ã³w.To, co teraz powie, mo¿ebyæ kiedyœ bardzo wa¿ne.Mo¿e ludzie zapamiêtaj¹ te s³owa, bêd¹ je przekazywaækolejnym pokoleniom albo nawet wykuwaæ w granicie.A zatem s³owa bez nazbyt zawijanych liter.— Naprawdê wola³bym, ¿eby mnie tu nie by³o — mrukn¹³.Zwa¿y³ w d³oni skarpetê,zakrêci³ ni¹ raz czy dwa i waln¹³ Stwora w to, co — mia³ nadziejê — by³okolanem.Stwór wyda³ przenikliwy dŸwiêk, odwróci³ siê gwa³townie, z trzaskiem roz³o¿y³skrzyd³a, zaatakowa³ Rincewinda sw¹ sêpi¹ g³ow¹ i ponownie oberwa³ skarpet¹piasku.Zatoczy³ siê do ty³u, a Rincewind rozejrza³ siê gor¹czkowo.Zobaczy³, ¿e Coinwci¹¿ stoi tam, gdzie go zostawi³.Ku swemu przera¿eniu spostrzeg³, ¿ech³opiec rusza w ich stronê, odruchowo wyci¹gaj¹c rêce, by uderzyæ magi¹,która tutaj zgubi ich obu.— Uciekaj, ty idioto! - wrzasn¹³, gdy Stwór odzyska³ równowagê i ruszy³ dokontrataku.Nie wiadomo sk¹d przypomnia³ sobie s³owa: — Wiesz, co spotykaniegrzecznych ch³opców?Coin zblad³, odwróci³ siê i pobieg³ do œwiat³a.Porusza³ siê jak w gêstymsyropie, z wysi³kiem pokonuj¹c zbocze entropii.Zniekszta³cona wizjawywróconego wnêtrzem na wierzch œwiata zawis³a o kilka stóp od niego, potem ocale, zafalowa³a niepewnie.Macka owinê³a mu siê wokó³ kostki i powali³a na twarz.Padaj¹c wyrzuci³ przedsiebie rêce i jedna z nich dotknê³a œniegu
[ Pobierz całość w formacie PDF ]