[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.To by³ szczyt prawdziwego grobu.Louis usun¹³ zniego ziemiê, jak najlepiej potrafi³.Uwa¿a³, by nie narobiæ zbyt wiele ha³asu,skrobi¹c w ciemnoœciach ³opat¹ o beton.Gdy w koñcu pozby³ siê wiêkszoœci b³ota, wygramoli³ siê z grobu i chwyci³sznur.Przewlók³ go przez ¿elazne pierœcienie na po³Ã³wce wieka.Ponowniewyszed³ z grobu, po³o¿y³ siê na brezencie i pochwyci³ koñce sznura.Louis, to jest to.Twoja ostatnia szansa.Masz racjê, to moja ostatnia szansa i zamierzam j¹ wykorzystaæ.Okrêci³ koñce sznura na d³oniach i poci¹gn¹³.P³yta unios³a siê i ze zgrzytemopar³a na krawêdzi.Stanê³a niemal pionowo ponad plam¹ ciemnoœci, pokrywa grobuzamieniona w pionowy nagrobek.Louis wywlók³ sznur z pierœcieni i od³o¿y³ nabok.Nie bêdzie go potrzebowa³ do podniesienia drugiej po³owy.Móg³ stan¹æ nakrawêdziach grobu i poci¹gn¹æ.Raz jeszcze ostro¿nie zszed³ do grobu, staraj¹c siê nie wywróciæ betonowejp³yty, któr¹ zdo³a³ ju¿ podci¹gn¹æ, i nie zmia¿d¿yæ sobie palców u nóg, ani nierozbiæ tego cholerstwa, które by³o doœæ cienkie.Do dziury osuwa³y siê drobnekamyczki.S³ysza³, jak kilka z nich odbija siê g³ucho od trumny Gage'a.Nachyli³ siê i chwyci³ drug¹ po³owê wieka, ci¹gn¹c j¹ ku górze.Gdy to zrobi³,poczu³ coœ zimnego i miêkkiego pod palcami.Kiedy postawi³ ju¿ p³ytê (obiepo³Ã³wki wieka przypomina³y teraz podstawki pod ksi¹¿ki), spojrza³ na sw¹ d³oñi ujrza³ t³ust¹, poruszaj¹c¹ siê s³abo d¿d¿ownicê.Ze zduszonym okrzykiemLouis otar³ rêkê o ubit¹ ziemiê grobu syna.Nastêpnie poœwieci³ w dó³ latark¹.Oto trumna, któr¹ widzia³ ostatnio, kiedy sta³a nad grobem na dwóchchromowanych prêtach podczas pogrzebu, otoczona przez upiornie zielon¹ sztuczn¹trawê; sejf, w którym mia³ pogrzebaæ wszystkie swe nadzieje dotycz¹ce syna.Nagle ogarnê³a go wœciek³oœæ, czysta, rozpalona do bia³oœci wœciek³oœæ,absolutne przeciwieñstwo uprzedniego ch³odu.Co za idiotyzm! OdpowiedŸbrzmia³a: nie!Louis zacz¹³ macaæ rêk¹ w poszukiwaniu ³opaty.Znalaz³ j¹, podniós³ ponadramiê i z ca³ej si³y uderzy³ w zamek trumny - raz, drugi, trzeci, czwarty.Jegowargi wydê³y siê we wœciek³ym grymasie.Uwolniê ciê, Gage, zobaczysz!Zamek pêk³ ju¿ przy pierwszym uderzeniu i prawdopodobnie nastêpne nie by³ywcale konieczne, ale wali³ dalej, gdy¿ nie chcia³ jedynie otworzyæ trumny, leczj¹ zraniæ.Wkrótce jednak odzyska³ trzeŸwoœæ umys³u - szybciej, ni¿ mog³oby tonast¹piæ w innych okolicznoœciach - i zastyg³ z ³opat¹ wzniesion¹ do kolejnegociosu.Ostrze ³opaty by³o wyszczerbione i pogiête.Odrzuci³ j¹ na bok i na uginaj¹cychsiê nogach wygramoli³ siê z grobu.Czu³ wzbieraj¹ce md³oœci.Gniew min¹³ równienagle, jak siê pojawi³.Jego miejsce znów zaj¹³ ch³Ã³d; jeszcze nigdy w ¿yciuLouis nie czu³ siê tak samotny i oderwany od œwiata, niczym astronauta, któryodlecia³ od statku podczas zajêæ w przestrzeni i teraz szybuje w bezkresnejczerni, œwiadom, ¿e tlenu nie starczy mu na d³ugo.Czy Bill Baterman czu³ tosamo?Po³o¿y³ siê na ziemi, tym razem na plecach, aby przekonaæ siê, czy w pe³nikontroluje swoje czyny i mo¿e dzia³aæ dalej.Gdy s³aboœæ w nogach ust¹pi³a,usiad³ i ponownie zsun¹³ siê w g³¹b do³u.Poœwieci³ latark¹ na zamek i odkry³,¿e jest nie tylko pêkniêty, lecz kompletnie zniszczony.Wymachiwa³ ³opat¹ wœlepej furii, lecz ka¿dy cios trafia³ dok³adnie w cel, jakby coœ nim kierowa³o.Drewno wokó³ zamka pêk³o.Louis wsun¹³ latarkê pod pachê.Przykucn¹³ lekko.Jego rêce napiê³y siê niczymramiona akrobaty na trapezie w cyrku, czekaj¹cego na przechwycenie partnera posalcie œmierci.Znalaz³ zag³êbienie w wieku i wsun¹³ w nie palce.Na moment znieruchomia³ -w³aœciwie nie da³oby siê nazwaæ tego wahaniem - po czym otworzy³ trumnê syna.50.Rachel Creed prawie zd¹¿y³a na lot z Bostonu do Portland.Prawie.Samolot zChicago wystartowa³ o czasie (samo w sobie stanowi³o to cud), zosta³natychmiast przyjêty na lotnisko La Guardia (kolejny) i opuœci³ Nowy Jorkzaledwie z piêciominutowym opóŸnieniem.W Bostonie znalaz³a siê piêtnaœcieminut póŸniej, ni¿ powinna, o dwudziestej trzeciej dwanaœcie.To dawa³o jejtrzynaœcie minut.Wci¹¿ mog³aby zd¹¿yæ, lecz spóŸni³ siê autobus, który kr¹¿y po terminalachlotniska Logan.Rachel czeka³a w stanie bliskim paniki, Przestêpuj¹c z nogi nanogê, jakby musia³a iœæ do toalety, i przerzucaj¹c torbê podró¿n¹, po¿yczon¹od matki, z jednego ramienia na drugie.Gdy o dwudziestej trzeciej dwadzieœcia piêæ autobus jeszcze siê nie zjawi³,zaczê³a biec.Mia³a niskie obcasy, lecz mimo wszystko utrudnia³y jejporuszanie.Jedna z kostek ugiê³a siê boleœnie, tote¿ Rachel przystanê³a nasekundê, by zrzuciæ buty.Potem pobieg³a dalej w rajstopach, mijaj¹c terminaleAlleghany i Eastern Airlines, dysz¹c, czuj¹c w boku pocz¹tki kolki.Oddech parzy³ j¹ w gard³o.K³ucie w boku stawa³o siê coraz czêstsze, bardziejbolesne.Mija³a ju¿ terminal miêdzynarodowy; przed sob¹ widzia³a trójk¹tnysymbol Delty.Wpad³a do œrodka.Niemal upuœci³a jeden but i z³apa³a go wpowietrzu.By³a dwudziesta trzecia trzydzieœci siedem.Jeden z dwóch dy¿urnych uniós³ wzrok.- Lot numer 104 - wydysza³a.- Do Portland.Czy ju¿ odlecia³?Mê¿czyzna zerkn¹³ na monitor za plecami.- Pisz¹ tu, ¿e jeszcze trwa odprawa - powiedzia³ - ale piêæ minut temu wzywaliostatnich pasa¿erów.Zadzwoniê.Jakiœ baga¿?- Nie - wydysza³a Rachel, odrzucaj¹c z oczu mokre od potu w³osy.Sercegalopowa³o jej w piersi.- Zatem proszê nie czekaæ.Zadzwoniê.Ale radzi³bym biec.I to szybko.Rachel nie bieg³a szybko.Nie by³a w stanie.Stara³a siê jednak, jak mog³a.Popêdzi³a ruchomymi schodami, teraz wy³¹czonymi na noc, czuj¹c w ustachmiedziany posmak potu.Gdy dotar³a do punktu kontroli baga¿u, niemal rzuci³asw¹ torbê zdumionej stra¿niczce, po czym, zaciskaj¹c i rozwieraj¹c d³onie,czeka³a po drugiej stronie.Torba zaledwie zd¹¿y³a wynurzyæ siê z komoryprzeœwietleñ, gdy Rachel chwyci³a pasek i pobieg³a, a torba podskakiwa³a iobija³a siê jej o biodro.Biegn¹c, unios³a wzrok i odczyta³a napis namonitorze.LOT 104 PORTLAND ODL.23.25 WYJŒCIE 31 ODPRAWA.Wyjœcie 31 znajdowa³o siê po drugiej stronie terminalu - a w chwili gdy Rachelponownie zerknê³a na monitor, napis ODPRAWA znikn¹³, zast¹piony migaj¹cymiliterami uk³adaj¹cymi siê w ODLOT.Z jej ust wyrwa³ siê okrzyk frustracji.Czarnoskóra kobieta, podsadzaj¹caw³aœnie synka do Ÿróde³ka z wod¹, obejrza³a siê zaskoczona.Rachel podbieg³ado bramy akurat w chwili, by ujrzeæ stewarda œci¹gaj¹cego znad niej paski znapisem.LOT 104 BOSTON - PORTLAND 23.25.- Nie ma go? - spyta³a z niedowierzaniem.- Naprawdê go nie ma?Steward spojrza³ na ni¹ ze wspó³czuciem.- Wyko³owa³ na pas o dwudziestej trzeciej czterdzieœci.Przykro mi, proszêpani
[ Pobierz całość w formacie PDF ]