[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Odetchn¹³em wiêc z ulg¹, kiedy umego boku wyrós³ Tristan z ciê¿kim, gotowym do strza³u obrzynem, a po chwilidobi³a do nas Skierka, próbuj¹ca utrzymaæ drobnymi r¹czkami rw¹c¹ siê nasmyczy Karli.Karli by³a teraz powalaj¹ce piêkn¹ diablic¹ i napawa³a nas dum¹;wspania³y garnitur ostrych jak sztylety zêbów i spieniona œlina, kapi¹ca zpyska.Zaraz potem przez t³um przecisnê³a siê do nas Mandy prowadz¹ca za rêkê¯uka.Jego rozszerzaj¹ca siê rana sia³a krzykliwie i dumnie kolorami.By³ tonajwspanialszy pokaz œwiate³, jaki ci Kotlarze w ¿yciu widzieli; nie mogli siêoprzeæ pokusie i zaczêli tañczyæ w jego lœnieniach.Bramkarze zorientowali siê chyba, co jest grane.Nikt siê nas nie czepia³.Mot³och zachowywa³ stosown¹ cisze.Ktoœ zacz¹³ krzyczeæ, ale zanikn¹³ siêzaraz, zupe³nie jakby s¹siad da³ mu szturchañca pod ¿ebra.Panowa³a stosownado okolicznoœci cisza i bytem z tego rad.Rad by³em z efektu, jaki wywiera³em.Odbiera³em to jako przyzwolenie.- Czego chcesz? - spyta³ Dingo Zadek.G³os mia³ napiêty, ni to psi, ni toludzki.Wszystko jedno; w obu trybach by³ porz¹dnie wystraszony.- Wiesz czego, psidupku! - krzykn¹³em.Mo¿e nie spodoba³o mu siê to obraŸliwe okreœlenie.Mo¿e nie podoba³ mu siê mójpistolet wymierzony wci¹¿ w jego twarz.Mo¿e nie podoba³o mu siê, ¿e go takpodle zdradzam.Mo¿e nie podoba³ mu siê wyraz moich oczu.Có¿, mnie te¿ siê to wszystko nie podoba³o.Ale by³o faktem, a wiêc pieprzyæto.- Nie umiesz z tego strzelaæ, dziecko - powiedzia³.- Tak jest! - krzykn¹³ ktoœ z t³umu i natychmiast posypa³a siê lawina kpin zmojej niekompetencji, jakby to by³a jakaœ integralna czêœæ wystêpu, najnowszynumer Dingo Zadka; pozorowana próba zamachu.Wo³ali do mnie:- Dawaj, stary!- R¹b z tego gnata!- Poka¿, co potrafisz!- Gówniarz jest do niczego!I takie tam, a Dingo ich podjudza³, podbechtywa³, ¿eby ze mnie drwili.I wtedycoœ wniknê³o w mój krwiobieg, wype³niaj¹c mi g³owê wiedz¹; jak ³adowaæ, jakczyœciæ, jak celowaæ, jak strzelaæ i zabijaæ z pistoletu.W jednej chwili znalaz³em siê w Pistolniku; dobrym czarnym piórku, alebezpiórkowo.- Goœciu krewi! - zawo³a³ ktoœ z t³umu.Spomiêdzy moich d³oni trysnê³a struga œwiat³a, suchy trzask rozdar³ powietrzei pocisk wyrwa³ siê z mojego uœcisku.Myœla³em, ¿e s³oñce rozpada siê nakawa³ki.A to eksplodowa³a tylko lustrzana kula nad g³ow¹ Dinga i deszczokruchów szk³a posypa³ siê na jego szczeciniast¹ sierœæ.- O co ci chodzi?! - krzykn¹³.- Gdzie Brid i Stwór?- Sk¹d mam wiedzieæ?- Gadaj, gdzie s¹, psidupku - wycedzi³em.Przez kilka sekund widzia³em w jego oczach upór, jakby przymierza³ siê dopójœcia w zaparte.Ale ja mia³em pistolet, a on nie.To jednak robi ró¿nicê.- W Kosmicznych Œmieciach.- ¯adnych takich, Dingo.Adres.- Za du¿o ode mnie wymagasz, czysty ch³opcze.Nacisn¹³em na spust.Ale leciutko, z umiarem.Minimalny nacisk Pistolnika; na tyle tylko, byzapali³o siê czerwone œwiate³ko gotowoœci do strza³u; to wystarczy³o, ¿ebyt³um wstrzyma³ oddech, a Dingo zacz¹³ krzyczeæ i poœród tego krzyku wyrzuci³ zsiebie informacjê, adres.Popuszczony przeze mnie spust powróci³ do pozycji wyjœciowej; czerwoneœwiate³ko przygas³o do trybu oczekiwania.- I bez tego bym ci powiedzia³! - krzycza³a psia gwiazda.- Chcia³em siê tylko upewniæ, Dingo.Tylko siê upewniæ.Bo ju¿ wiedzia³em, gdzie s¹ Kosmiczne Œmieci.By³em tam kiedyœ.Na zakupach.Totam nabyliœmy tê star¹ zarobaczywion¹ kanapê.Teraz wracaliœmy.W poszukiwaniu pewnej zara¿onej dymem widmo-dziewczyny i niepierwszej œwie¿oœci Stwora-z-Kosmosu.- Skitrowcy! Zmywamy siê st¹d! Chyba zaczyna³em w tym gustowaæ.W ka¿d¹ niedzielê o pi¹tej rano rusza ta dzika gie³da nad kana³em, niedalekoKot³a, przy dokach Old Trafford.Œci¹gaj¹ na ni¹ skoro œwit wszyscy nielegalnidealerzy, którzy pod p³aszczykiem handlu rozmaitymi artyku³ami gospodarstwadomowego oferuj¹ po cichu tanie piórka i Mgie³kê.Kiedy wypadliœmy z klubukierowców ciê¿arówek, interes szed³ ju¿ pe³n¹ par¹.Nad kana³em przewala³y siêt³umy poszukiwaczy okazji.Morze twarzy i og³uszaj¹cy zgie³k.Jeden za drugimpodje¿d¿a³y wy³adowane szczelnie samochody - œci¹ga³y, oddawaæ siê sza³owisprzedawania i kupowania, rodziny w pe³nym sk³adzie.Mia³em wra¿enie, ¿e szukamjednego konkretnego kryszta³ka, patrz¹c w kalejdoskop.Wir kolorów.Przeklinany i rugany ze wszystkich stron, prowadzi³em Skitrowców przez têzbit¹ ci¿bê z powrotem do furgonetki
[ Pobierz całość w formacie PDF ]