[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Burza ju¿ przesz³a.Zdawa³o siê, ¿e wszystko ucicha, gdy wtem zaczyna³ytrzepaæ nowe bicze kropel ogromnych, ciê¿kich, sznurem id¹cych na ziemiê.Wzd³u¿ œcie¿ek wypuk³ych, rumianych od starej ceg³y, p³ynê³a bez ustankulœni¹ca woda Po placach nieco g³êbszych sta³y jeziorka pe³ne baniek szklistycha wzdêtych jakby przez usta swawolnych dzieci.W cieniu kasztanów chowa³y siêzielone smugi, a w nich widaæ by³o pnie wywrócone.W górze, miêdzy ogromnymikêpami wierzcho³ków jaœnia³ wyimek nieba o tle poz³ocistym, œwiec¹cym niby oweniebiosa, które ogl¹daæ mo¿na w o³tarzach koœcio³Ã³w wiejskich.Po nim pêdzi³yk³êby chmur pierzastych, rozwianych, cienkich, fioletowych, tak prêdko jakdymy.Co chwila odzywa³ siê jeszcze grom daleki, grom wiosenny.Najbli¿ej sta³a akacja o pniu grubym i czarnym a ga³êziach jakby wykrêconych z¿elaza.Te potworne konary roztr¹ca³y zas³onê delikatnych, jasnych liœci.Zcieniów starego muru bi³y w górê tysi¹czne ga³¹zki m³odych akacji, którejeszcze krzewem byæ nie przesta³y.M³ode pêdy osnute ¿ywymi liœæmi, a na samychkoñcach maleñkimi ich œladami, wyci¹ga³y siê ku chmurom, gdyby pieszczone rêcedziewicze, których dot¹d s³oñce nie skala³o.Czasami przylata³ wiatr, rozbuja³ten krzew lekko, równo, cicho - i wtedy cudowne strofy liœci ko³ysa³y siê wciep³ym, wilgotnym powietrzu sennymi akordami niby muzyka, która oniemia³a i,przybrawszy na siê kszta³t tak przedziwny, zastyg³a.Judym siedzia³ u otwartego okna w swoim mieszkaniu.P³on¹³ od g³êbokiejradoœci.W pewnych sekundach wznosi³y siê w jego sercu jakieœ tchnienia uczuæpodobne do tych, co ko³ysa³y wierzcho³ki drzew.Wówczas na jego usta wybiega³ydŸwiêki pieszczotliwe a zapalaj¹ce, jakby z ognia.Mówi³ nimi do drzewwielkich, do m³odych krzewów, do jaskó³ek szybuj¹cych wysoko nad szczytami poœwietlistej otch³ani.Tajemnicza radoœæ poci¹ga³a wzrok jego ku koñcowi alei, aserce ulatywa³o z g³êbi piersi jak zapach.Na coœ nies³ychanego czeka³, naprzyjœcie czyjeœ
[ Pobierz całość w formacie PDF ]