[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Potemmogliby ju¿ skierowaæ siê do promu krajem otwartym, gdzie nie spodziewali siêinnych przeszkód jak p³oty i rowy.Frodo wyliczy³, ¿e w prostej linii maj¹ doprzejœcia osiemnaœcie mil.Wkrótce jednak przekona³ siê, ¿e g¹szcz jestbardziej zbity i spl¹tany, ni¿ siê z pozoru zdawa³o.Nie by³o œcie¿ek, tote¿nie mogli posuwaæ siê szybko.Przedar³szy siê po skarpie na sam dó³, stanêlinad strumieniem, który ze wzgórz sp³ywa³ w g³êboki parów o stromych, oœliz³ychbrzegach, zaroœniêtych je¿ynami.Parów jak na z³oœæ zagradza³ w poprzek wybranyszlak.Nie mogli go przeskoczyæ ani te¿ przeprawiæ siê inaczej, ni¿ kosztemprzemokniêcia, mnóstwa zadraœniêæ i umazania w b³ocie.Stanêli zastanawiaj¹csiê, co robiæ.- Pierwsza przeszkoda – rzek³ Pippin z kwaœnym uœmiechem.Sam Gamgee spojrza³ w górê.Pomiêdzy drzewami dostrzeg³ skraj zielonej polany,z której przed chwil¹ zeszli.- Patrzcie! – szepn¹³ chwytaj¹c Froda za ramiê.Wszyscy podnieœli wzrok iwysoko nad sob¹ zobaczyli rysuj¹c¹ siê na tle nieba sylwetkê konia.Obok niegosta³a pochylona nad krawêdzi¹ czarna postaæ.Hobbitom od razu odechcia³o siêpowrotu na górê.Frodo pierwszy ruszy³ naprzód, b³yskawicznie daj¹c nura wgêste zaroœla nad strumieniem.- Uff! – powiedzia³ do Pippina.– Obaj mieliœmy racjê.Prosta droga ju¿ siê namzapl¹ta³a; ale skryliœmy siê w sam¹ porê.Ty masz czujny s³uch, Samie, czys³yszysz czyjeœ kroki za nami?Przystanêli w ciszy, niemal wstrzymuj¹c dech, i nas³uchiwali, lecz ¿aden szmernie zdradza³ pogoni.- Nie wyobra¿am sobie, ¿eby zechcia³ ryzykowaæ sprowadzanie konia t¹ strom¹skarp¹ – rzek³ Sam.– Ale myœlê, ¿e nas tu w dole wywêszy³.Zabierajmy siê st¹dco prêdzej.Okaza³o siê to wcale nie³atwe.Wêdrowcy dŸwigali baga¿e, a zaroœla i o¿ynyzagradza³y im drogê.Stok za ich plecami os³ania³ od wiatru, w parowie by³onieprzewiewnie i duszno.Nim przedarli siê na nieco bardziej otwarty teren,zgrzali siê, zmêczyli, pokaleczyli, a co gorsze stracili orientacjê i niewiedzieli na pewno, w jakim powinni iœæ kierunku.Brzegi strumienia obni¿a³ysiê w miarê, jak sp³ywa³ na równinê, nurt rozlewa³ siê szerzej i p³ycej d¹¿¹cku Moczarom i Rzece.- Ale¿ to strumieñ S³upianka! – rzek³ Pippin.– Je¿eli chcemy wróciæ na szlak,musimy zaraz przeprawiæ siê na drugi brzeg i skrêciæ w prawo.W bród przeszli strumieñ i biegiem przebyli otwart¹, bezdrzewn¹, poroœniêt¹tylko sitowiem przestrzeñ na jego drugim brzegu.Dopiero dalej znów trafili napierœcieñ drzew, przewa¿nie wielkich dêbów, miêdzy którymi tu i ówdzie rós³wi¹z lub jesion.Grunt tutaj by³ doœæ równy, poszycie lasu sk¹pe.Drzewa jednaksta³y tak gêsto, ¿e wêdrowcy nie widzieli drogi przed sob¹.Wiatr dmuchn¹³nagle rozwiewaj¹c liœcie i z chmurnego nieba spad³y pierwsze krople deszczu.Potem wiatr ucich³, a deszcz lun¹³ rzêsiœcie.Hobbici brnêli naprzód, jak siêda³o najspieszniej, przez kêpy traw, przez zwa³y usch³ych liœci, a deszczszumia³ i pluska³ doko³a.Nie mówili nic, ogl¹dali siê tylko wci¹¿ to zasiebie, to na boki.Po pó³godzinie odezwa³ siê Pippin:- Mam nadziejê, ¿e nie zboczyliœmy zanadto na po³udnie i nie idziemy wzd³u¿lasu.Pas drzew nie jest zbyt szeroki, o ile mi wiadomo, mierzy w najszerszymmiejscu zaledwie milê, powinni byœmy ju¿ wyjœæ na otwarty teren.- Na nic siê zda krêciæ zakosami – powiedzia³ Frodo.– To by nam ju¿ teraz niepomog³o.Trzymajmy siê obranego kierunku.Nie jestem wcale pewien, czy pilno miznaleŸæ siê na ods³oniêtej przestrzeni.Szli wiêc dalej milê czy dwie nie zbaczaj¹c z kursu.Wreszcie miêdzypostrzêpionymi chmurami wyb³ys³o s³oñce, deszcz nieco z³agodnia³.Minê³opo³udnie, wêdrowcy bardzo ju¿ têsknili do obiadu.Zatrzymali siê pod wi¹zem;liœcie chocia¿ wczeœnie po¿Ã³³k³e, by³y jeszcze gêste, dawa³y wiêc schronienie,tym lepsze, ¿e ziemia pod nimi zosta³a prawie sucha.Zabieraj¹c siê do posi³ku,hobbici stwierdzili, ¿e elfy nape³ni³y im manierki przezroczystym z³otawymtrunkiem, który pachnia³ jak miód zbierany z ró¿nych kwiatów i pokrzepia³cudownie.Wkrótce wszyscy trzej œmiali siê, lekcewa¿¹co machaj¹c rêk¹ na deszczi na Czarnych JeŸdŸców.Nie w¹tpili, ¿e prêdko pokonaj¹ kilka ostatnich mil.Frodo opar³ siê plecami o pieñ wi¹zu i przymkn¹³ oczy.Sam i Pippin siedli tu¿obok i zaczêli nuciæ, a potem œpiewaæ z cicha:Ho, ho, ho – i gul-gul-gul!By uleczyæ serca ból.Deszcz niech pada, wiatr niech dmie,A iœæ trzeba – Bóg wie gdzie –Wolê le¿eæ w cieniu drzewa,A wiatr chmury niech rozwiewa.- Ho! Ho! Ho! – podjêli g³oœniej.Ale urwali natychmiast.Frodo zerwa³ siê narówne nogi.Z wiatrem dolecia³ ich uszu przeci¹g³y skowyt, jakby krzyk jakiegoœz³oœliwego i samotnego stworzenia.Wzbi³ siê wy¿ej, opad³ i zakoñczy³ ostr¹,przenikliw¹ nut¹.Hobbici – czy który sta³, czy siedzia³ – zastygli jak lodemœciêci, a tymczasem drugi skowyt odpowiedzia³ pierwszemu, cichszy, dalszy, lecztak samo mro¿¹cy krew w ¿y³ach.Potem zapad³a cisza, której nie m¹ci³o nicprócz szelestu wiatru wœród liœci.- Jak wam siê zdaje, co to by³o? – spyta³ wreszcie Pippin sil¹c siê na lekkiton, chocia¿ g³os dr¿a³ mu trochê.– Mo¿e ptak, ale przyznam siê, ¿e nigdy w¿yciu nie s³ysza³em takiego æwierkania w Shire.- Nie by³ to ptak ani zwierzê – odpar³ Frodo – ale wo³anie czy mo¿e sygna³.Wtym krzyku dŸwiêcza³y jakieœ s³owa, jakkolwiek nie zdo³a³em ich poj¹æ.W ka¿dymrazie takiego g³osu nie doby³by z siebie ¿aden hobbit.Wiêcej o tym nie mówili.Wszyscy trzej pomyœleli o jeŸdŸcach, lecz nikt siê nieodezwa³.Wzdragali siê teraz zarówno przed dalszym marszem, jak przedpozostaniem na miejscu.Wczeœniej lub póŸniej musieli wszak¿e przebyæ otwart¹przestrzeñ dziel¹c¹ ich od promu, a lepiej by³o zrobiæ to za dnia ni¿ noc¹.Tote¿ po krótkiej chwili za³adowali worki na plecy i ruszyli znowu.Wkrótce stanêli niespodzianie na skraju lasu.Przed ich oczyma otwar³y siêrozleg³e ³¹ki.Teraz dopiero przekonali siê, i¿ rzeczywiœcie zboczyli zanadtona po³udnie.W dali, nad równin¹ majaczy³o wzniesione za rzek¹ niskie wzgórzeBuckleburg, nie na wprost jednak, lecz na lewo od miejsca, gdzie wyszli z lasu.Ostro¿nie wychynêli spod drzew i co si³ w nogach pobiegli przez ods³oniêtyteren.Z pocz¹tku ze strachem oddalali siê od leœnego schronu.Daleko za nimiwidnia³a wysoka polana, na której tego ranka jedli œniadanie.Frodo niemalspodziewa³ siê, ¿e na jej krawêdzi zobaczy ma³¹ z tej odleg³oœci na tle niebasylwetkê jeŸdŸca; lecz nie by³o ju¿ po nim ani œladu.S³oñce zni¿aj¹c siê nadwzgórza, które wêdrowcy zostawili ju¿ za sob¹, wymknê³o siê spoœród rozdartychchmur i œwieci³o znowu jasno [ Pobierz caÅ‚ość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • orla.opx.pl