[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Nie b¹dŸ niem¹dry - zasygnalizowa³ zwi¹zek samców i g³upoty.Ruchy by³ytrudne, bo gesty te wykonywa³y jedynie samice.Tamci jednak uznawali jegopanuj¹c¹-samicz¹ pozycjê.Rozz³oœci³o to Kerricka.Czy¿by nigdzie nie by³ milewidziany?- Wróci³a Vaintè - powiedzia³.- Jest tu blisko z innymi Yilanè.Wiadomoœæ podzia³a³a piorunuj¹co.Zaczêli przepraszaæ za swój z³y humor,zapewniali Kerricka o uznaniu dla jego si³y i wielkodusznoœci, b³agali oinformacje.Zosta³ z nimi, rad z towarzystwa, które wydawa³o mu siê bliskie.Móg³ rozmawiaæ o interesuj¹cych go sprawach we w³aœciwy dla Yilanè, g³êboki iz³o¿ony sposób.Nie dba³ o Kadaira, Karognisa ani o Ermanpadara.Zapomnia³ nachwilê o wielu k³opotach.Wyszed³ dopiero w po³udnie i wróci³ przed zmrokiem,przynosz¹c jedzenie.Z przyjemnoœci¹ razem spo¿ywali posi³ek.Jednak¿e przyjemnoœæ zak³Ã³ca³ niepokój o przysz³oœæ, Vaintè by³a blisko, miêdzyjej kciukami czai³a siê œmieræ.Truj¹ce roœliny bêd¹ ros³y w s³oñcu szybko,ma³e jaszczurki przenikn¹ wszêdzie, roznosz¹c œmiercionoœne nasiona.Przysz³oœæ, która nadchodzi³a, nie zapowiada³a nic dobrego.ROZDZIA£ XIIIPo zimowych sztormach, gdy nadesz³o wiosenne ocieplenie, o¿ywi³o siê wybrze¿ena po³udnie od miasta.Znajdowano tam coraz wiêcej truj¹cych roœlin, choæ zjakiegoœ nieznanego powodu groŸne pr¹dy nie przekracza³y granic miasta.Wygl¹da³o to tak, jakby Yilanè zakoñczy³y przygotowania do skutecznego ataku iczeka³y teraz na sygna³ rozpoczêcia walki.Mija³y jednak dni i nic siê niedzia³o, tak ¿e nawet Kerrick zacz¹³ w¹tpiæ w swe wczeœniejsze obawy.W³aœciwiew¹tpi³ nadal, lecz kry³ siê z tym.Wiedzia³, ¿e wczeœniej czy póŸniej dojdziedo ostatecznej bitwy.Na wyspie by³a przecie¿ Vaintè.Nie spocznie, dopóki niezniszczy ich wszystkich.Dlatego, nie zwa¿aj¹c na skargi, Kerrick pilnowa³, bywszystkie drogi do miasta by³y strze¿one dniem i noc¹, by uzbrojone grupkiprzeprowadzi³y d³u¿sze zwiady wzd³u¿ pó³nocnego i po³udniowego brzegu, œledz¹cka¿dy ruch Yilanè.Sam te¿ zakrad³ siê na po³udnie, nabra³ bowiem pewnoœci, ¿e atak nast¹pi od tejstrony.Ale poza ci¹gle rozrastaj¹c¹ siê œcian¹ œmierci od tej strony nic nabrzegu nie wskazywa³o, by podjêto przeciwko miastu dzia³ania.Pewnego gor¹cegopopo³udnia, gdy wraca³ ze zwiadowczej wyprawy, spotka³ na œcie¿ce czekaj¹cegonañ Nenne.- Przyby³ ³owca z pó³nocy, Tanu, mówi, ¿e chce widzieæ siê tylko z tob¹.Sanoneposzed³ siê z nim spotkaæ, lecz nie chcia³ rozmawiaæ z mandukto, powtarzaci¹gle, ¿e ma wieœci wy³¹cznie dla ciebie.- Czy znasz jego imiê?- To sammadar, Herilak.Gdy Kerrick us³ysza³ to imiê, ogarnê³o go niedobre przeczucie.Coœ siê sta³o zArmun? Nie mia³ podstaw do obaw, lecz tkwi³y one w nim, opanowa³y go tak mocno,¿e a¿ dr¿a³y mu rêce.- Jest sam? - spyta³ nie ruszaj¹c siê.- Nie ma z nim nikogo, choæ za miastem, wœród drzew, czekaj¹ inni ³owcy.Przyszed³ sam, inni zostali w puszczy, z jakiego powodu? A Armun, co z ni¹?Nenne czeka³, odwrócony bokiem, gdy Kerrick wykonywa³ ruchy ca³ym cia³em,wyra¿aj¹c swe myœli na sposób Yilanè.Z trudem wyrwa³ siê z parali¿uj¹cego goniezdecydowania i strachu.- ZaprowadŸ mnie natychmiast do niego.Przebiegli szybko przez miasto, w upale ich cia³a ocieka³y potem.Dotarli dootwartej przestrzeni ambesed, gdzie czeka³ Herilak.Sta³ oparty na w³Ã³czni,wyprostowa³ siê, gdy Kerrick podszed³ i odezwa³ siê pierwszy:- Przyby³em z proœb¹.Nasze œmiercio-kije.- Porozmawiamy o nich, gdy powiesz mi o Armun.- Nie ma jej ze mn¹ - odpowiedzia³ ponuro, bez uœmiechu.- Widzê to, Herilaku.Co z ni¹, co z dzieckiem?- Nie mam pojêcia.Sprawdzi³y siê obawy Kerricka.Coœ siê sta³o.Potrz¹sn¹³ ze z³oœci¹hèsotsanem.- Mów jasno, sammadarze, zabra³eœ j¹ do swego sammadu, mia³eœ jej strzec,obieca³eœ mi to.Dlaczego wiêc mówisz, ¿e nie masz pojêcia?- Bo odesz³a.Sama, choæ zakaza³em jej, nie pozwoli³em te¿ nikomu udzieliæpomocy.Jeœli coœ siê sta³o, winna jest tylko ona.Mo¿e trochê i Ortnar, którynie pos³ucha³ mnie, pomóg³ jej odejœæ.Sta³o siê to zesz³ego roku o tej porze.Zniknê³a z mojego sammadu.Pos³a³em za ni¹ ³owców, lecz nie zdo³ali jejodnaleŸæ.Porozmawiajmy teraz o innych sprawach.- Porozmawiajmy o Armun.Poprosi³a ciê o pomoc, nie udzieli³eœ jej.Terazmówisz mi, ¿e odesz³a.Dok¹d?- Posz³a na po³udnie, do ciebie.Musi tu byæ.- Nie ma jej - nigdy tu nie dotar³a.S³owa Herilaka by³y surowe jak zima.- Musia³a zgin¹æ na szlaku.Porozmawiajmy o czymœ innym.Zaœlepiony wœciek³oœci¹ i ¿alem Kerrick uniós³ hèsotsan, wycelowa³ go dr¿¹cymirêkoma w Herilaka, który sta³ nieruchomo, bez lêku, opieraj¹c siê na wbitej wziemiê w³Ã³czni.Sammadar pokrêci³ g³ow¹ i powiedzia³:- Zabijaj¹c mnie, nie przywrócisz jej ¿ycia.A Tanu nie zabijaj¹ Tanu.Poza tyms¹ inne kobiety.- „Inne kobiety".Te s³owa wstrz¹snê³y Kerrickiem, opuœci³broñ.Dla niego by³a tylko jedna kobieta- Armun.A ona nie ¿yje.Nie Herilak jest temu winien, lecz on sam, nikt inny.Gdyby wróci³ do sammadów, ¿y³aby teraz.Ale sta³o siê.Nie ma o czym mówiæ.- Chcia³eœ mówiæ o œmiercio-kijach - powiedzia³ Kerrick g³osem pozbawionymemocji.- Co z nimi?- Wszystkie zdech³y.Zima by³a mroŸna.Staraliœmy siê trzymaæ je w cieple, leczmimo to wiele zmar³o pierwszej zimy, pozosta³e - przed t¹ wiosn¹.Musimy terazpolowaæ na murgu, bo na pó³nocy nie ma zwierzyny.Potrzeba nam nowychœmiercio-kijów.Sammady musz¹ je dostaæ, by prze¿yæ.S¹ tutaj.Czy podzieliszsiê z nami?- Mamy ich wiele, dorastaj¹ nowe.Gdzie s¹ sammady?- Na pó³nocy, czekaj¹ na pla¿y z mastodontami.Po³owa ³owców zosta³a z nimi,reszta jest w puszczy.Przyszed³em sam.Czu³em, ¿e bêdziesz chcia³ mnie zabiæ,i wola³em, by na to nie patrzyli.- Mia³eœ racjê.Nie dostaniesz jednak ani jednego œmiercio-kija, je¿eli maszzamiar polowaæ na równinach.- Co takiego? - Herilak potrz¹sn¹³ w gniewie w³Ã³czni¹.- Odmawiasz mi,odmawiasz sammadom? Jeœli chcesz, mo¿esz wzi¹æ me ¿ycie.Da³em ci je - dladobra sammadów - a ty mi odmawiasz?Uniós³ nieœwiadomie w³Ã³czniê.Kerrick wskaza³ na ni¹, uœmiechaj¹c siêszyderczo.- Tanu nie zabijaj¹ Tanu, mimo to wznios³eœ w³Ã³czniê.- Zaczeka³, a¿ Herilakopanuje gniew, opuœci broñ.- Powiedzia³em, ¿e nie dostaniecie œmiercio-kijów,je¿eli bêdziecie chcieli polowaæ na równinach.Miasto jest zagro¿one ipotrzebni s¹ ³owcy do jego obrony.Mieszkaj¹ w nim Sasku.Kiedyœ pomogli Tanu iteraz proszê ciê, byœcie z kolei pomogli nam.Zostañcie tu i pomó¿cie.Œmiercio-kije s¹ dla wszystkich.- Nie mogê sam zadecydowaæ.S¹ jeszcze inni sammadarzy i cz³onkowie sammadów.- PrzyprowadŸ wszystkich tutaj.Musicie podj¹æ decyzjê.Herilak warkn¹³ gniewnie, nie mia³ jednak wyjœcia.W koñcu obróci³ siê napiêcie i odszed³ szybko, nie spogl¹daj¹c nawet na Sanone.- Jakieœ k³opoty? - spyta³ Sanone.K³opoty? Armun nie ¿yje.Kerrick ci¹gle nie móg³ siê z tym pogodziæ.Z trudempowiedzia³:- Przybêd¹ tu sammadarzy Tanu.Powiedzia³em im, ¿e jeœli chc¹dostaæ œmiercio-kije, musz¹ zatrzymaæ siê w mieœcie.Musz¹ przyprowadziæ tusammady.Musimy siê po³¹czyæ we wspólnej obronie, nie ma innego wyjœcia.Sammadarzy naradzali siê d³ugo i gniewnie, wci¹gali dym z przekazywanej sobiefajki.Kerrick nie uczestniczy³ w naradzie, zignorowa³ rzucane nañ wœciek³espojrzenia, gdy Herilak oznajmi³ o ultimatum
[ Pobierz całość w formacie PDF ]