[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Zmięłam list i rzuciłam go do poprzednich.Złapałam torebkę i wygładziłam spodnie.Zauważyłam, że na granatowym materiale pozostała smuga pyłu.Czy w tej redakcji nikt nigdy nie sprząta? Popatrzyłam na wyloty klimatyzacji, nieustannie wypluwającej do pomieszczeń czarny kurz, bakterie i drobnoustroje, które kiedyś z pewnością nas zabiją.Nic dziwnego, że biedny Ryan był ciągle chory.Przed wyjściem poszłam do łazienki umyć ręce, a potem ruszyłam na lunch z Danem do „Clifforda”, rodzinnej restauracji znajdującej się na Bulwarze, tuż za północną granicą miasta.Inne restauracje zmieniają wystrój, wprowadzają innowacje i po jakimś czasie zwijają interes, ale „Clifford” jest niezmienny od lat: wielka, zazwyczaj tętniąca życiem sala do posiłków rodzinnych jest tak usytuowana, że nie widać jej z dyskretnie oświetlonego baru z przytulnymi wnękami, w których można się czuć całkowicie swobodnie.Stanęłam w drzwiach, by oślepione słońcem oczy przystosowały się do mroku, i zaczęłam się rozglądać za Danem.Wstał zza stołu w barze i pomachał do mnie.Kiedy rozmawialiśmy przez telefon, silny i tchnący optymizmem głos przypominał dawnego Dana, ale jego wygląd temu zaprzeczał: miał opuchniętą twarz, a garnitur wisiał na nim, jakby był dwa numery za duży.W słabym świetle jego skóra wydawała się szara jak popiół.Cmoknęłam go w policzek i wsunęłam się do wnęki tak, by usiąść naprzeciw niego.W jednej ręce trzymał papierosa, w drugiej szklaneczkę z czymś, co przypominało szkocką.Choć nie mógł długo czekać, w popielniczce leżały dwa niedopałki.– Cześć – powiedziałam najswobodniej jak potrafiłam.– Zdawało mi się, że w zeszłym roku przestałeś palić.Nie za wcześnie na to? – spytałam, wskazując na drinka.– Od kiedy jesteś moją mamusią?– No tak.Przepraszam.Długo czekasz?– Przyszedłem wcześniej, żeby nadrobić trochę dystansu.– Podniósł szklaneczkę, na co pokręciłam głową i udając dezaprobatę, klasnęłam językiem.Aż się palił do plotkowania – natychmiast zaczął z werwą opowiadać o wydziale i starych sprawach.Ani słowem natomiast nie wspomniał o obecnym życiu na emeryturze.Zanim przyszła kelnerka, zdążyliśmy pogadać o Eldridge’u i omówić parę innych tematów, które znajdowały się na topie.Zdecydowałam się na sałatkę z owoców morza, Dan zamówił pieczone żeberka ze smażoną cebulą.– Oszalałeś? – szepnęłam, kiedy kelnerka odeszła.– Chcesz jeść coś takiego?Popatrzył na mnie głupkowato, z powrotem przywołał kelnerkę i zamówił kolejną whisky.Wpatrywał się przy tym we mnie z szelmowskim uśmieszkiem i czekał na moją reakcję.– A rób, co chcesz – oświadczyłam z obrażoną miną.– Nic więcej nie powiem, ale myślałam, że słuchasz zaleceń lekarza.– Zdawało mi się, że zamierzałaś nic nie mówić.Poddałam się i odwinęłam sztućce z serwetki.– Britt, nie przejmuj się, nic mi nie będzie.Pracując w wydziale zabójstw, dość napatrzyłem się na trupy i wiem, co się dzieje w moim organizmie.– Dźgnął kciukiem powietrze tuż przy sercu.– Złe nawyki nie mogą jeszcze bardziej skrócić mi życia.Uśmiechnęłam się, patrząc mu prosto w oczy, ciekawa, jakie to uczucie wiedzieć, że ma się za sobą więcej niż przed sobą.To musi być okropne.Człowiek przejechany przez autobus albo zastrzelony nie ma zbyt wiele czasu na zastanawianie się nad swoim losem, ale żyć ze świadomością, że się niedługo umrze, to coś zupełnie innego.– Chodzi tylko o to, że pragnę mieć cię jak najdłużej – powiedziałam, starając się, by nie zabrzmiało to ponuro.– Nie mam wielu prawdziwych przyjaciół i nie chcę ich utracić.– Będę z tobą jeszcze długo.Obiecuję – odparł, głaszcząc mnie po dłoni.Odsunął połę marynarki, pokazując baterię buteleczek i fiolek w kieszeni koszuli na piersi.– Widzisz, mógłbym otworzyć aptekę.Spośród buteleczek najbardziej rzucała się w oczy niewielka brązowa, z przyklejonym na zakrętce krążkiem jaskrawoczerwonej samoprzylepnej folii.– Co to? – zapytałam.– Nitrogliceryna.Przeciwko bólom w klatce piersiowej.Ta czerwona kropka to mój pomysł, dzięki temu szybciej odnajduję buteleczkę wśród innych.– Wyjął naczyńko, które niemal ginęło w jego grubych palcach, i uniósł je.– Lekarz kazał mi porozmieszczać nitroglicerynę wszędzie, żebym w każdej chwili miał do niej dostęp.Jedną trzymam tu, drugą w samochodzie, trzecią w kuchni, czwartą w łazience.Nigdy nie wiadomo, kiedy trzeba będzie połknąć tabletkę.Widzisz? Jestem przygotowany na wszelką ewentualność.– Wetknął buteleczkę z powrotem do kieszeni.– A teraz opowiedz o Gwałcicielu z Centrum.Opowiedziałam.– Pod numer linii specjalnej dzwonią najróżniejsze świry.Część dociera do mnie – telefony, listy.Spojrzał znad sałatki.– Było coś istotnego?– Nie.– Pokręciłam głową.– Jeden szurnięty poinformował mnie, że moje zezwolenie na pisanie poezji straciło ważność, inny kazał posłuchać jego rady i zacząć pisać o Haitańczykach, a nie Kubańczykach.– Podpisali się?– Pierwszy nie, drugi naskrobał coś pod spodem.Wiesz, jak to wygląda.– Latynosi?– Chyba tak.– Przekaż listy do wydziału, Britt.Niech rzucą na nie okiem w laboratorium.– Mają dość roboty.Już i tak mnie nienawidzą za rozgłoszenie sprawy.Jeżeli się okaże, że nic to nie dało, znienawidzą mnie jeszcze bardziej.– Tak, ale nie wolno ci ryzykować.Ten facet jest naprawdę niebezpieczny.– Od kiedy jesteś moim tatusiem?Roześmiał się.– Dobrze, zgoda, jeden jeden, ale wiem, jak pracujesz, i wiem, że czasami poruszasz się na krawędzi.Zawsze byłaś jak ci akrobaci, którzy chodzą po skrzydłach latających samolotów.Pamiętaj, że już nie mogę cię pilnować ani złapać, kiedy się pośliźniesz.Tym razem ja się uśmiechnęłam.Dan nie sprawiał wrażenia człowieka zrezygnowanego ani szykującego się do śmierci.Zarówno sposób, w jaki mówił, jak i opanowane ruchy świadczyły o energii i witalności.– Wiesz, na czym polega sekret chodzenia po skrzydle lecącego samolotu? – spytałam.– Kiedyś robiłam wywiad z kimś, kto się tym zajmuje.– Nie patrzeć w dół?– Nie.Nie wolno się puścić, dopóki nie złapiesz czegoś innego
[ Pobierz całość w formacie PDF ]