[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Po chwili zniknął za drzewami.Wyrwał z kieszeni portrecik Kate i tak mocno ścisnął go w dłoni, że aż krew popłynęła mu z palców.Złościł się na nią, ale ta złość była podszyta przerażeniem.Kate przycisnęła chusteczkę do nosa, ale niewiele to pomogło.Smród whisky, potu i nieświeżych oddechów przyprawiał ją o mdłości.Od czterech godzin tkwiła na koźle, ściśnięta jak sardynka w puszce między Hoydem Canterem i jego równie zadbanym kumplem, Ezekielem.Obaj mieli solidnego kaca.Kate z trudem mogła to wytrzymać.- Nie damy rady jechać prędzej? Muły niemrawo człapały kamienistą drogą.- Dalej! Jazda! - Floyd strzelił w powietrze z bata i szarpnął lejcami.Muły dały dwa, trzy szybsze kroki i znów wróciły do poprzedniego tempa.- Całe szczęście, że mogła się pani dzisiaj zabrać z nami, pani Crockett.- Tak, tak.Daleko jeszcze?- Zaraz za tym zakrętem.- Floyd wskazał jakiś punkt na horyzoncie, który faktycznie mógł być skrzyżowaniem dwóch głównych szlaków.Słońce pomału zaczynało chylić się nad widnokręgiem.Zapadał wieczór.Kate pokręciła głową.- Mam nadzieję, że się nie spóźnimy.Pan Mustart przekazał jej pilną wiadomość, że wóz Dana Dunnetta stoczył się na pobocze drogi w okolicach namiotowego obozowiska, znanego jako Spanish Camp.Mieszkali tam głównie górnicy.Dunnett obawiał się, że towary zostaną rozkradzione.Rankiem Floyd Canter i Ezekiel mieli wyruszyć zaprzęgiem mułów w tamtą stronę po jakiegoś chorego robotnika.Co i rusz ktoś chorował po wypiciu nieprzegoto-wanej wody.Sprawa musiała być poważna, skoro skorzystano z usług takich pijaków.Widocznie nikogo innego akurat nie było pod ręką.Kate wstrzymała oddech i spod oka popatrzyła na swoich towarzyszy.Mustart usiłował odwieść ją od tej wprawy.Prosił, żeby zaczekała do powrotu Willa.Był przekonany, że Mei Li na pewno go sprowadzi.Ale Kate nie pozbyła się wszystkich wątpliwości.Nie wiedziała, czy Will jest na działce i czy zechce przyjechać.Nie miała innego wyboru, musiała jechać z Floydem i Ezekielem.Vickery udał się gdzieś w swoich sprawach, Czengowie także, a Mustart nie mógł opuścić kuźni.Kate wydęła usta i wbiła wzrok przed siebie.Za towar, który wiózł Dan Dunnett, wypłaciła zaliczkę w złocie.Teraz, gdyby Will Crockett naprawdę miał nie wrócić, liczył się każdy zarobek.Jeżeli sprawy w Tinderbox ulegną dalszemu pogorszeniu, to pójdę w ślady Landerfelta, zamknę sklep i też pojadę na południe, pomyślała.Wóz skręcił.Kate zmarszczyła brwi.Jej oczom ukazało się ponad trzydzieści mniejszych i większych namiotów rozstawionych po obu stronach mocno rozjeżdżonej drogi.- To tutaj?- Oczywiście.To Spanish Camp - wychrypiał Floyd i skierował zaprzęg na niewielki placyk poznaczony licznymi śladami kół.Wóz zaskrzypiał i stanął.Po drodze kręcił się tłum ludzi obładowanych sprzętem górniczym.Szczekały psy.Przed namiotami i wokół ognisk siedziały grupki brudnych, zarośniętych mężczyzn.Wokół panował gwar i rejwach.Było to bardzo ruchliwe miejsce.Jakiś obdartus pomachał do nich.Hoyd Canter odpowiedział mu przyjacielskim ruchem ręki.Kate popatrzyła na drogę znikającą za drzewami.- Wóz pana Dunnetta na pewno jest gdzieś za lasem.- Tak nam mówiono.- Floyd zeskoczył z kozła i wyciągnął do niej umorusaną rękę.Kate nie skorzystała z pomocy, tylko zeszła sama.- Pojedziecie tam ze mną? Musimy znaleźć pana Dun-netta i zawieźć towar do Tinderbox.- Oczywiście.Może pani na nas liczyć.Tylko trochę przepłuczemy gardła.Ezekiel już pociągnął jak po sznurku w stronę jednego z namiotów.Floyd rzucił lejce czekającemu na nich ob-dartusowi i powlókł się za kumplem.Kate popatrzyła na namiot, do którego zmierzali.Był ogromny i dużo porządniejszy od pozostałych.Stała przed nim jakaś tablica z kolorowym rysunkiem, ale nie mogła rozpoznać, co przedstawiał.Widziała dziesiątki podobnych saloonów i szulerni w Sacramento i San Francisco.Pan Czeng też prowadził taki sam przybytek w chińskim obozie w Tinderbox.Kate nigdy nie była w środku.- Jak pan sądzi, długo tam posiedzą? - spytała łachmaniarza, który zajął się mułami.Wyszczerzył zęby.- To zależy, czy poprzestaną tylko na przepłukaniu gardeł, proszę pani.Kate już otwierała usta, żeby się dowiedzieć, co to miało znaczyć, ale umilkła na widok dwóch skąpo odzianych kobiet, które wyszły przed namiot i z uśmiechem skinęły na Floyda i Ezekiela.Obie były młode, mniej więcej w jej wieku.Jedna miała na sobie wyłącznie bieliznę.Druga nosiła męskie spodnie na szelkach i gorset.Nic więcej.Uśmiechały się, przesadnie wykrzywiając mocno wyszminkowane usta.- Mówi pan, że.- Wybałuszyła oczy.- Och! Te kobiety to.- Damy do towarzystwa - odpowiedział.- Wie pani, prostytutki.Kate szeroko rozdziawiła usta, ale nie padło z nich ani jedno słowo.Nie to, żeby nie znała kobiet tego pokroju.W Liffey Quay noc w noc wychodziły na ulicę, w nadziei, że zarobią choć trochę pieniędzy, aby wykarmić siebie i dzieci.Na tym polega cała różnica, pomyślała.Tutaj w potrzebie byli górnicy, a nie one.To oni zawsze wodzili wygłodniałym wzrokiem.- Pani to nie stąd, prawda? - spytał obdartus.- Nie.- Nie mogła oderwać wzroku od dziewcząt.- Ich namioty stoją wzdłuż drogi.Dlatego mówimy na nie „drogowskazy”.- To logiczne.- Niech się pani nie martwi.Ci dwaj zaraz wrócą.- Pokręcił głową.Roześmiane dziewczyny wciągnęły Floy-da i Ezekiela do wnętrza namiotu.Dwie godziny później Kate wciąż czekała.Zaczęło się ściemniać.Pieniek, na którym siedziała, był strasznie niewygodny.Zrobiło jej się zimno i była mocno zmęczona.Z minuty na minutę złościła się coraz bardziej.Z namiotu wychodzili rozmaici ludzie, ale jej kompanów ciągle nie było widać.Co ich tam zatrzymało? Podszedł do niej jakiś mężczyzna.Co chwila ktoś podchodził.Kate siedziała prosto jak świeca z ojcowską strzelbą na kolanach.Ostrzegawczo uniosła broń.Górnik uśmiechnął się, uniósł ręce, pokręcił głową i odszedł
[ Pobierz całość w formacie PDF ]