[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Nieopodal głównej bramy znajdowało się Muzeum Kosmosu, strzelista bryła betonu, dobrze oddająca ducha pozaziemskich lotów.Już przed laty Brumado poznał tajemnicę podróżników: śpij, gdy tylko możesz.Kiedy jednak limuzyna zbliżała się do głównych budynków biurowych, otrząsnął się z drzemki, gotowy wyjść i wypełniać swoje obowiązki, czujny, prawie wypoczęty.Doktor Li Chengdu, niemal skacząc na swych patykowatych nogach, zszedł frontowymi schodami budynku.Powitał Brumado i zaprowadził go do biura, które Rosjanie przeznaczyli do jego użytku.Li miał na sobie drogi dres w kolorach bordo i ziemistej szarości.Białe prążki wzdłuż nóg sprawiały, że Azjata zdawał się jeszcze wyższy i szczuplejszy niż zazwyczaj.Jego twarz wydawała się być pełna napięcia, blada, niemal schorowana.Może to kontrast z bordowym kolorem górnej części stroju, pomyślał Brumado.Ten kolor mu nie pasuje.Sam Brazylijczyk wciąż był w swoim waszyngtońskim ubraniu: granatowym, biznesowym garniturze.Parę godzin temu zdjął krawat i wetknął go do kieszeni marynarki.Koszula, po długiej podróży, stała się pomięta i przepocona.Biuro, do którego prowadził go Li, miało na tyle duże rozmiary, aby zmieścił się w nim szeroki, wypolerowany stół konferencyjny.Dobrze.I osobna ubikacja.Jeszcze lepiej.Kolejna zasada podróżnika – nigdy nie omijaj toalety, bez skorzystania z niej.Trzy minuty później, już z pustym pęcherzem, umytą twarzą i świeżo przyczesaną fryzurą, Brumado odsunął zza stołu krzesło, nie zwracając uwagi na masywne biurko i stojący za nim wysoki, obrotowy fotel.Alberto uważał, że znalazł się tutaj, aby rozwiązać jakiś nagły problem, a nie aby olśniewać innych swoją władzą.A tak poza tym, pomyślał, to nie mam tu prawdziwej władzy, żadnej zwierzchności nad tymi ludźmi.Moja siła leży w moralnej perswazji, niczym więcej.Doktor Li przeszedł przez całe biuro, od okrytego zasłonami okna do szczytu stołu i z powrotem, bardziej zdenerwowany, niż Brumado kiedykolwiek widział.– Proszę usiąść tutaj, obok mnie – powiedział łagodnie.– Boli mnie już szyja od wodzenia za panem wzrokiem.Na chudej, ascetycznej twarzy Li najpierw pojawiło się zaskoczenie, a potem przepraszający grymas.Odsunął sobie krzesło, obok Brumado.– Wygląda pan na bardzo zdenerwowanego – zagaił Brazylijczyk.– Stało się coś złego?Li, nim odpowiedział, zabębnił po blacie swymi długimi palcami.– Mamy do czynienia z jawnym buntem.A pańska córka najwyraźniej jest jego przywódczynią.– Joanna?– Gdy stało się jasne, że DiNardo nie zdoła wziąć udziału w misji, pańska córka – i pozostali – zażądali, aby usunięto też profesora Hoffmana.Brumado zmieszał się.Joanna nigdy nic zrobiłaby czegoś takiego.Nigdy!– Nie rozumiem – powiedział.– Pańska córka i kilku innych naukowców odmówiło udziału w misji, jeśli dołączy do nich Hoffman.To bunt, po prostu, nazywajmy rzeczy po imieniu.– Bunt – powtórzył Brumado, czując się otępiałym i głupim, jakby jego mózg nie mógł sobie poradzić ze znaczeniem tego, co powiedział Li.– Jeśli odmówią udziału, nie możemy przedstawić ostatecznego składu załogi ani przetransportować personelu naukowego do stacji zbiorczej na orbicie – głos Li był wysoki, pełen napięcia, niemal załamujący się.Brumado jeszcze nie widział go tak bliskim paniki.– Co możemy zrobić? – spytał Azjata, unosząc ręce w bezradnym geście.– Nie możemy powiedzieć profesorowi Hoffmanowi, że został usunięty z misji, bo paru naukowców go nie lubi! Co możemy zrobić?Alberto odetchnął głęboko, nieświadomie starając się uspokoić Li, przy okazji uspokajania siebie samego.– Myślę, że pierwszą rzeczą, jaką powinienem zrobić, jest rozmowa z córką.– Tak – potwierdził Li.– W rzeczy samej.Gwałtownie uniósł się z krzesła, wysoki na sześć i pół stopy i niemal skoczył w stronę biurka, gdzie stał telefon.Brumado zdjął marynarkę, cisnął ją na drugie krzesło.Kiedy do biura wchodziła Joanna, właśnie podwijał rękawy koszuli.Ona także miała na sobie wygodny dres, w kolorze maślanej żółci oraz zgaszonego pomarańczu.Alberto przez chwilę zastanawiał się, jak też Rosjanie zareagowali na tę zwariowaną, amerykańską modę.– Pozostawię was sam na sam – oznajmił Li, cicho, prawie szeptem.Wycofał się z pokoju niczym obłok dymu zdmuchnięty lekkim wietrzykiem.Joanna podeszła do ojca, cmoknęła go w oba policzki i usiadła na krześle, które wcześniej zajmował Li.Brumado przyjrzał się jej twarzy.Wyglądała na poważną, ale nie na zdenerwowaną.Bardziej zdeterminowaną, niźli pełną obaw.– Doktor Li powiedział mi, że przewodzisz buntowi wśród naukowców – Brumado spostrzegł, iż mówiąc to, uśmiecha się.Nie tylko dlatego, że trudno było mu uwierzyć w tak oburzającą historię – nawet jeśli to była prawda, nie potrafił rozeźlić się na swą ukochaną córkę.– Ostatniej nocy przeprowadziliśmy głosowanie – oznajmiła Joanna w swym ojczystym, brazylijskim dialekcie portugalskiego.– Spośród szesnastu naukowców wyznaczonych do misji, jedenastu nie poleci, jeśli do wyprawy dołączy Hoffman.Brumado potarł koniuszkiem palca górną wargę, odruch ten został mu z młodości, kiedy nosił jeszcze bujne wąsy.– Szesnastu, razem z samym Hoffmanem.Czy on głosował?Joanna roześmiała się.– Nie.Oczywiście, że nie.Nie pytaliśmy go nawet.– Dlaczego? – zapytał ojciec.– Jaki jest tego powód?Lekko westchnęła.– Żadne z nas nie lubi Hoffmana.On jest bardzo trudnym człowiekiem.Czujemy, że niemożliwa będzie praca z nim w ciasnocie panującej podczas misji.– Ale dlaczego czekaliście aż do teraz? Dlaczego nie powiedzieliście tego wcześniej?– Sądziliśmy, że ojciec DiNardo utrzyma Hoffmana w ryzach.Hoffman podziwiał DiNardo, czuł do niego szacunek.Ale myśl o locie z Hoffmanem bez ojca DiNardo, z Austriakiem jako pierwszym geologiem misji, okazała się dla nas nie do zniesienia.On byłby nie do wytrzymania.Brumado milczał.Nic wybieram się z nimi w kosmos, pomyślał.Nie będę przez dwa lata gniótł się w statku kosmicznym z kimś, kogo nie znoszę.– Poza tym – kontynuowała jego córka – Hoffmana wybrano głównie z przyczyn politycznych.Wiesz o tym.– On jest znakomitym geologiem – odruchowo stwierdził Brumado, zastanawiając się teraz nad niedogodnościami, o których znoszenie prosił córkę.Dwa lata w kosmosie.Stresy.Zagrożenia.– Są inni geolodzy, którzy przebyli z nami trening – powiedziała Joanna, troszkę bardziej nachylając się ku ojcu.– O’Hara jest z Australii.Może awansować.I jest ten mestizo Nawaho.Waterman.Uwaga Brumado natychmiast skupiła się na oczach córki.– Ten człowiek, który został w McMurdo, żeby pomóc twojej grupie przejść trening na Antarktydzie?– I następnym grupom też.Tak, to on.– I O’Hara.– Waterman robił świetną robotę, badając ślady uderzeń meteorytów [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • orla.opx.pl