[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.– Jest pan kolonist¹? – spyta³a.– Nie nosi pan kombinezonu…– Pomimo zabezpieczenia, to nie jest miejsce na takie rozmowy – uci¹³ jejkrótko.– Chcia³bym siê z pani¹ spotkaæ, razem z mê¿em, w waszym domu.Tammo¿emy wykorzystaæ prawo dla naszych korzyœci.Mam pañstwu wiele dozaproponowania… i spodziewam siê równie wielu pytañ.– Nie wiem czy…– Jestem na to przygotowany.Proszê porozmawiaæ z Wilanem.Natura sprawywymusza na mnie poœpiech, wzglêdy bezpieczeñstwa…– Rozumiem.Ale… – fakt, ¿e mê¿czyzna zna³ imiê jej mê¿a zaskoczy³ j¹, leczmog³a siê tego spodziewaæ.Nie wybra³ przypadkowej osoby.Nie chcia³a robiæsobie nadziei rozmyœlaniem nad przyczyn¹.– Proszê siê z nim skontaktowaæ i powiedzieæ, by prosto z pracy wróci³ do domu.Proszê mu nie mówiæ o co chodzi zanim nie wróci.Bêdziecie mieæ pañstwo godzinêna zastanowienie i kolejn¹ na dotarcie na miejsce.Proszê podzieliæ numeridentyfikacyjny przez dwie ostatnie cyfry.Ostatnie cztery to godzina i minutaod której przez pó³ godziny bêdê czeka³ na kontakt.Kolejne dwie to numerpomieszczenia, w którym bêdê.Mo¿ecie pañstwo pojawiæ siê razem, lecz wola³bymgdyby to Wilan siê ze mn¹ umówi³.On mo¿e mieæ w¹tpliwoœci, które paniporzuci³a przychodz¹c tutaj.W razie zainteresowania moj¹ ofert¹ przejdziemy dowaszego domu.Osobno, ze wzglêdów bezpieczeñstwa.Ene nie wiedzia³a co odpowiedzieæ.To brzmia³o bardziej jak ultimatum ni¿proœba.Mê¿czyzna znik³ zanim znalaz³a w³aœciwe zdanie.Pozosta³a sama wpomieszczeniu, lecz teraz w ka¿dej ze œcian znajdowa³y siê drzwi.• • •Im lepiej czu³ siê Arto, tym gorzej czu³a siê grupa.Nie by³a maszyn¹, ¿y³a ireagowa³a na to, co siê dzia³o, a on œwiadomie j¹ zaniedba³, pozwoli³, byfunkcja kapitana straci³a na znaczeniu.Dooko³a niego i Iwena wyros³a twarda,plaszklana œciana, odgradzaj¹ca ich od by³ych towarzyszy.Jedyn¹ dobr¹ stron¹by³ koniec docinek pod adresem Iwena.Nikt nie mia³ ju¿ na nie ochoty, z³oœliweuwagi przesta³y byæ zabawne.Teraz sami czuli siê tak jak on – osaczeni izastraszeni.Wojownicy, podzieleni na podgrupy, zaczêli siê wzajemnie unikaæ.Szczególnymioœrodkami unikania byli Arto i Nowy, oraz ¯immy i Grejgy.¯immy zacz¹³ ju¿nawet rozkazywaæ kilku uczniom, a oni niemal – niemal – zaczêli go s³uchaæ.Dert spe³nia³ funkcjê ³¹cznika; dziêki niemu Arto dowiadywa³ siê, co siê dziejew klasie, lecz na przekazywaniu informacji siê koñczy³o.Grupa rozpad³a siê naczêœci, nie by³o w niej w³adzy i nikogo to nie cieszy³o; nawet ci, którzy jakopierwsi odwrócili siê od kapitana, zaczêli mieæ tego doœæ.¯immy chcia³wprowadziæ swoje porz¹dki, lecz Dert i kilku innych by³ temu przeciwny.Grejgiemu nie podoba³o siê wszystko; ci, którzy trzymali razem z nim uznali, ¿epowinni poczekaæ i zobaczyæ co siê stanie.I byli jeszcze ci najs³absi,najbardziej przera¿eni, którzy nie potrafili siê zdecydowaæ.Grupa potrzebowa³a jednego kapitana, nie dwóch czy trzech; jakiegokolwiek, bylejednego.Bez tego nikt nie wiedzia³ kogo ma s³uchaæ, ka¿dy robi³ co chcia³.Taki stan nie móg³ trwaæ d³ugo.I nie trwa³.¯immy podszed³ na przerwie, gdzieœ w po³owie zajêæ.Towarzyszy³o mu kilkuwojowników, lecz wkrótce, jak na nies³yszalny znak, zesz³a siê ca³a grupa.Nieprzyszli tu dla ¿adnego z nich.Wiedzieli, ¿e nadszed³ czas.Zebrali siê, bys³uchaæ.¯immy stan¹³ przed nim, pewny siebie, z za³o¿onymi rêkoma.Zmierzyli siêch³odnym wzrokiem.Arto czeka³ na tê chwilê.Minê³o ledwie parê rozjaœnieñ,nawet nie tydzieñ.¯immy nie da³ mu wiele czasu na odzyskanie si³, nirozjaœnienia d³u¿ej ni¿ musia³, by, w razie zwyciêstwa, nikt nie wypomina³ mu,¿e wykorzysta³ s³aboœæ przeciwnika.Nie tak dawno Arto by³by równiebezwzglêdny.Lecz ¯immy nie wiedzia³, ¿e kapitan mia³ lekarza.Tych kilkarozjaœnieñ by³o a¿ nadto, by Arto znów czu³ siê w formie do skopania jegozarozumia³ego ³ba z karku równie ³atwo jak poprzednio.¯immy nie zacz¹³ od razu.Kilka minut stali naprzeciwko siebie, w milczeniu.¯immy czeka³ a¿ wokó³ nich zbior¹ siê wszyscy wa¿niejsi wojownicy.Dopierowtedy siê odezwa³.– Tak dalej byæ nie mo¿e – stwierdzi³.– Coœ musimy zrobiæ.Arto kiwn¹³ g³ow¹.Czeka³ dalej.Czeka³ na te s³owa.– Zaniedba³eœ grupê – ci¹gn¹³ ¯immy.– Nowy zajmuje ciebie bardziej ni¿ naszesprawy.Dobry kapitan tak nie postêpuje.Kr¹¿y³ dooko³a celu, zbli¿a³ siê, lecz nie stara³ siê go osi¹gn¹æ.Kwestionowa³jego decyzje, nie uzna³ imienia Iwena, lecz wa¿y³ swoje s³owa.Arto zacz¹³ siêzastanawiaæ, po co to ca³e przedstawienie.Tak bardzo by³ niepewny swojejprzewagi, ¿e próbowa³ siê t³umaczyæ? To mo¿liwe, uzna³ rozgl¹daj¹c siê pozgromadzonych dooko³a ch³opcach.Nie byli przyzwyczajeni do rz¹dzenia si³¹, atakie rz¹dy oferowa³o im zwyciêstwo ¯immiego.Bali siê, wiêc próbowa³ ichprzekonaæ, ¿e robi to dla dobra grupy.Niech ci bêdzie, ¯im.Zagram tê rolê.– Chcesz mnie pouczaæ? – chwila zw³oki wprawi³a ¯immiego w zak³opotanie.No,powiedz to wreszcie, pomyœla³.Wykona³em ruch.Teraz masz okazjê.– Nie.Chcê zaj¹æ twoje miejsce i ocaliæ JeŸdŸców Smoków.Jeœli bêdzie tegowymaga³o dobro grupy, nie tylko ciê pokonam, ale i wyrzucê.Ciebie i têKostuchê – spojrza³ pogardliwie na Iwena.Przynajmniej by³ szczery.Wszyscy wbili wzrok w kapitana.Nikt nie oczekiwa³,¿e odda w³adzê bez walki.Jednak po ich twarzach widzia³, ¿e wielu nie wyobra¿asobie grupy bez Arto.Mo¿e strach nie by³ jedynym uczuciem, jakie znali, mo¿eby³ jedynie najsilniejszy?– Znowu chcesz oberwaæ? – spyta³ zimno.¯immy uœmiechn¹³ siê ironicznie.By³ wy¿szy od Arto o pó³ g³owy i niemal taksamo umiêœniony; móg³by patrzeæ na swojego by³ego kapitana z góry – gdyby nieby³ za g³upi, by zwracaæ uwagê na takie drobiazgi.Ta pewnoœæ siebie ciê kiedyœzgubi, ¯im, pomyœla³
[ Pobierz całość w formacie PDF ]