[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Powodem jego tutaj obecności mogło być dokładnie to, co powiedział, ale równie dobrze coś innego.Nikt w tej chwili nie był wolny od podejrzeń.Kiedy się odwróciła, Rolfe leżał z zamkniętymi oczami.Oddech miał szybki i płytki, jakby ta rozmowa stanowiła dla niego poważny wysiłek.Temperatura nie opadała.Widać to było po popękanych wargach i napiętych rysach twarzy.Wystające, słowiańskie kości policzkowe nadawały jej wyraz kruchości i bezradności.Ręce leżały spokojnie na kocu.Mocne, spiczaste palce wydawały się rozluźnione.Tylko złocisty pierścień z wilczą głową błyskał w blasku świecy.Nie wiedziała, czy zdawał sobie sprawę z jej obecności w pokoju; nie dawał po temu żadnego znaku nawet wówczas, gdy podeszła i stanęła tuż przy samym łóżku.Domyślała się, że zapadł w stan połomdlenia.Upewnił ją w tym jego brak reakcji nawet na pukanie do drzwi.To była Gwiazda Poranna.W jednym ręku niosła parujący, przyjemnie pachnący garnek; w drugim - cienki, długi nóż.- Ty jesteś kobieta z sercem, nie - jak tamta druga.Pomogę ci z twoim mężczyzną.Angelinę zawahała się.Meyer, mimo całej swojej biegłości, nie zrobił niczego, co mogłoby poprawić stan księcia i to chyba nie dlatego, że brakowało po temu czasu.Co pozostawało? Oczyszczenie ran przez wypalanie, które sugerował.Ale to ją samą przerażało.- Nie jestem pewna, czy na to pozwoli - rzekła Angelinę.- Tobie nie odmówi - odparła Indianka.Angelinę nie była taka pewna.Nie drgnęło mu żadne ścięgno, żaden mięsień, kiedy ściągnęła z niego koc.Nie podniosły się złocisto obramowane powieki, spokojnie spoczywające na oczach, kiedy ostrzem noża dotknęła płaskiego brzucha, zanim wsunęła go pod mocno napięte bandaże na biodrach, które teraz musiała przeciąć.Materiał przysechł do brzegów rany, tej na boku i tej na plecach.Zwilżyła je wywarem z ziół z garnka, który przyniosła Gwiazda Poranna, i powoli, oszczędzając mu bólu, zdjęła opatrunek.Indianka powiedziała jej, jak przyrządzone przez nią zioła nałożyć na rany.Angelinę nabrała pełną łyżkę, ostudziła trochę, by nie parzyły, i ułożyła rudozieloną masę na ranie w boku.Przez całe ciało Rolfe’a przebiegł dreszcz, ale zaraz się uspokoił.Z pomocą Gwiazdy Porannej odwróciła go, by dostać się do drugiej rany.Ta była bardziej zaogniona i wyglądała źle.Czystymi bandażami umocowały na niej opatrunek z ziół i przykryły księcia.Teraz zajęły się jego raną na głowie.Zdjęły z niej zabrudzony opatrunek, wymyły ją ciepłym jeszcze wywarem, usunęły z włosów zakrzepłą krew.Podczas tych czynności Angelinę słyszała jakieś strzały, później - szczęk szpad, broni gwardzistów.Była jednak tak pochłonięta tym, co robi, że nie zwróciła na to szczególnej uwagi.W końcu Indianka zabrała swój garnek i obiecawszy, że wróci rano sprawdzić działanie leków, wyszła.Angelinę wzięła szary czysty ręcznik i zaczęła wycierać księciu zmoczone podczas zakładania opatrunku włosy.- Zostałem nafaszerowany i przybrany ziołami, upieczony we własnej gorączce jak prosiaczek.Jaki będzie ciąg dalszy?Angelinę poderwała się z miejsca.Była pewna, że książę jest nieprzytomny.To, że się odezwał tak niespodziewanie, było dla niej szokiem.- Więc nie śpisz?! - zawołała niedorzecznie.- No, nie.- Ale.przecież.pozwoliłeś mi opatrywać rany.Otworzył błyszczące gorączką oczy.- Tak bardzo zależało ci na tym, żeby coś zrobić, była to taka nieszkodliwa uległość.- To bardzo uprzejmie z twojej strony! - zawołała ze ściśniętym gardłem.- Czyżbym ci sprawił przykrość? - spytał niezupełnie pewnym głosem.- Ale czemu? Nigdy nie miałem żadnych zastrzeżeń do tego, co.co.dla mnie robiłaś.- Nic dla ciebie nie robiłam!- Ale teraz robisz i nie możesz mnie potępiać za to, że się cieszę.- Majaczysz.- Z radości.Nie zważając na to, co powiedział, zawołała:- A gdybym tak chciała poderżnąć ci gardło?!- To byłoby okrutne, bardzo okrutne.Ale jeśli miałaby to być zemsta, to wolałbym inną: delikatniejszą, milszą, pachnącą i taką, przed którą nie ma się chęci bronić.Udobruchana wbrew woli, chociaż zdecydowana nie okazać mu tego, wzięła proszki nasenne, rozmieszała w wodzie i podała mu.- Proszę.Wypij i śpij.Nie wyciągnął po nie ręki.- Unieszkodliwiający sen, który otępia zmysły i rozładowuje napięcie.Myślisz, że mogę tak bez obaw.?- Twoje gardło jest bezpieczne.Zrób to.Zamknął oczy.- Hałasy na dworze ustały.Zawody się skończyły?- Chciałbyś wiedzieć, kto wygrał?- Moja gwardia.Ćwiczyłem ich i znam.Ale jeśli nie wygrali - to taka wiadomość niech poczeka.Ostatnie zdanie wypowiedział już tylko szeptem.To nie ogarniający go sen pozbawiał go sił, lecz choroba.Nawet nie wyciągnął ręki po lekarstwo, które trzymała.Pochyliła się więc, wsunęła mu rękę pod głowę.Uniósł powieki i wpatrując się w jej oczy, wypił wszystko.Po kilku minutach pierś zaczęła się rytmicznie unosić i opadać.Zapadał w uśmierzający wszystko sen.Tym razem był to sen głęboki i spokojny.Nie poruszył się, gdy po jakimś czasie zgasła świeca, gdy Angelinę wsuwała się do niego pod koc, nie reagował, gdy dłonią dotykała czoła.Wydawało się jej, że leży już całe godziny, bez ruchu, szeroko otwartymi oczami wpatrując się w ciemność.W końcu zasnęła z palcami w jego włosach.Szary świt rozjaśniał pokój, gdy się obudziła.Rolfe ciągle jeszcze pogrążony był w głębokim śnie
[ Pobierz całość w formacie PDF ]