[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Pochyliła się tak blisko mikrofonu, że jej głos zahuczał z głośników.- Słuchajcie, naprawdę nie mam czasu na takie brednie.Na litość boską, przygotowujemy się do lotu w głęboką przestrzeń.Nie po to rezygnujemy z naszego czasu, narażamy się na jeszcze większą presję, żeby odpowiadać na takie kretyńskie pytania.Phil Stone zakrył dłonią mikrofon.- Rozumiem uczucia Natalie - powiedział gładko.- Wierzcie mi.Sugestia, którą usłyszeliśmy, jest po prostu niepoważna.Myślę, że najlepiej udowodnię autentyczność naszej misji, kiedy powiem, że łatwiej jest polecieć na Marsa niż udać, że się na niego leci.To wzbudziło śmiech i sytuacja została opanowana.York starała się uspokoić oddech.Wiedziała, że czeka ją kazanie Ricka Llewellyna.- A co z seksem?- To znaczy? - spytał Stone.To pytanie zadał mężczyzna, szczerzący szeroko zęby reporter w wymiętym trenczu a la Colombo.- Co z seksem? Wszyscy jesteście zdrowymi, dorosłymi ludźmi.tworzycie pierwszą męsko-żeńską amerykańską załogę i będziecie skazani na ten ciaśniutki moduł misji przez półtora roku.A Ralph i Natalie są wolni.No, dajcież spokój.Dwaj faceci i jedna kobitka.Co za sytuacja.York poczuła, że policzki jej płoną.„Powinnam wyjść, dać sobie z tym spokój - pomyślała i równocześnie skonstatowała - no, z tym i z misją”.Gershon uśmiechał się od ucha do ucha, wielce rozradowany tym wszystkim.Stone zesznurował wargi.- Sądzę, że zna pan oficjalne stanowisko NASA.Jest w naszych instrukcjach.„Członkowie załóg powinni unikać bliskich związków między sobą”.- Uśmiechnął się autoironicznie, całkowicie panując nad sytuacją.- Też mi pomocna wskazówka.- Kolejny śmiech.- Ale powiedziałbym, że w gruncie rzeczy wcale nie jest taka głupia.Do cholery, wszyscy jesteśmy dorośli.Ale seksualne kontakty członków załogi.albo, co gorsza, wysoce emocjonalne więzi.naraziłyby na szwank równowagę stosunków całości i przyczyniły się do załamania poczucia odpowiedzialności za wszystkich członków misji.Jeśli się weźmie pod uwagę, jak negatywnymi skutkami grozi tego rodzaju związek.mam tu na myśli zazdrość, preferencyjne traktowanie, lekceważenie stosunków służbowych, wzajemne oskarżenia i żale, kłótnie i tak dalej.to założę się, że tego rodzaju wstrzemięźliwość będzie normą podczas przyszłych lotów załóg męsko-żeńskich.Gershon zadarł głowę.- Normą na jak długo? - spytał.- Lepiej przyłóż się do treningu z psychologami, Gershon.Kolejny śmiech.Kolejne rozładowanie sytuacji.York miała nadzieję, że rumieniec znika z jej policzków.Jednak nie można było nie podziwiać umiejętności Stone’a.Skrzętnie pilnował, żeby nikt nie podejrzał autentycznych stosunków panujących w NASA.Karmił reporterów tą samą mdłą papką, tymi samymi półprawdami, które serwowano światu od czasów Programu Merkury.„I ja też jestem tylko częścią maszyny” - pomyślała.„Wspólnikiem w tym samym odwiecznym oszustwie.Teraz jestem astronautką; moje ludzkie potrzeby oficjalnie już nie istnieją”.Jednakże pytanie ostatniego reportera, chociaż może niepoważne, było wcale bystre.NASA była niesamowita w sprawach techniki, ale zdumiewająco nieporadna tam, gdzie chodziło o potrzeby miękkich różowych ciał, które ładowała do lśniących maszyn wymarzonych przez von Brauna - nie potrafiła nawet dostrzec, że takie potrzeby istnieją.Pytania napływały, zahaczając o różne tematy.A wszystkie szukały odpowiedzi na jedno zasadnicze, chociaż banalne pytanie, które każdy chciał zadać astronaucie: jak człowiek czuje się tam, w kosmosie? Na Księżycu.Na Marsie.Początkowo wydawało się jej głupie; naiwne, zbyt oczywiste, bez odpowiedzi.A to, że powracało pod różnymi postaciami na każdej konferencji, wprawiało ją w irytację.Dzisiaj starał się na nie odpowiedzieć Joe Muldoon.- Jestem zupełnie zwyczajnym facetem.Ale chyba można powiedzieć, że dokonałem czegoś wyjątkowego.Pozwólcie, że powiem wam, co czułem.Kiedy patrzysz na Ziemię z orbity, zapominasz o swoich kłopotach; rachunkach do zapłacenia, niesprawnym samochodzie.Natomiast zaczynasz myśleć o ludziach, ludziach, których znasz, na których ci zależy, i którzy są tam, w tej niebieskiej misie wypełnionej powietrzem.I jakoś sobie uświadamiasz, że bardzo ci na nich zależy.- W sali zapadła cisza i słychać było tylko Muldoona.York spoglądała na pytających, twardych, cynicznych dziennikarzy, którzy utkwili wzrok w astronaucie.Nawet reporterka, która pytała o udawany lot, słuchała pilnie, pragnąc zrozumieć.- Kiedy widzisz, jak Ziemia oddala się za twoją malejącą kapsułą.Kiedy stajesz na Księżycu i widzisz, jak ten globik zakrzywia się pod twoimi stopami; kiedy przepełnia cię świadomość, że jesteś tam tylko ty i twój towarzysz wyprawy i że wystarczy unieść rękę, żeby zakryć całą Ziemię.W tej sali była grupa ludzi, którzy dokonali czegoś nadzwyczajnego; wzbili się ponad atmosferę, nawet chodzili po wyzbytej powietrza powierzchni Księżyca - dokonali niewyobrażalnego, rzeczy, do których ewolucyjne dziedzictwo zupełnie ich nie przygotowało.I York zaczęła dostrzegać, że coś w dziennikarskiej gromadzie - zamaskowane tymi wszystkimi żartami, śmiechami i kpinami - nie pozwalało im potraktować tego obojętnie.Coś pierwotnego.Jakby chcieli powiedzieć: - Wyście tam byli
[ Pobierz całość w formacie PDF ]