[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Obserwowałem blade, bezdźwięczne obrazy, zastanawiając się, jakąż to olbrzymią katastrofę – i ile śmiertelnych ofiar – reprezentują! Ale po kilku chwilach w pustym miejscu na opasującym równik paśmie ustawiono nową stację i wysunęło się kolejne pasemko.– Nie wierzę własnym oczom – powiedziałem Morlokowi.– Wygląda mi na to, że ustawiają te kable z przestrzeni kosmicznej do Ziemi!– Też mi się tak zdaje – potwierdził Morlok.– Jesteśmy świadkami budowy windy kosmicznej: ogniwa między powierzchnią Ziemi i stacjami na orbicie.Uśmiechnąłem się na tę myśl.– Winda kosmiczna! Chciałbym się nią przejechać, wznieść się ponad chmury i wkroczyć w milczącą majestatyczność przestrzeni kosmicznej.Ale gdyby ta winda była oszklona, nie mógłby nią jechać człowiek, który łatwo dostaje zawrotów głowy.– To prawda.Teraz dostrzegłem powstanie kolejnych snopów światła między geosynchronicznymi stacjami.Wkrótce jarzące się punkty zostały połączone i smugi przeobraziły się w grube, błyszczące pasmo, tak szerokie i jasne jak same stacje.Choć wcale nie chciałem przerywać naszej podróży w czasie, znów żałowałem, że nie mogę zobaczyć więcej szczegółów tego olbrzymiego, opasującego świat miasta na niebie.Tymczasem rozwój Ziemi nie był taki spektakularny.Zaiste, wydawało mi się, że Pierwszy Londyn jest statyczny, prawie opuszczony.Niektóre budynki istniały tak długo, że wydawały nam się prawie wieczne, choć były ciemne, przysadziste i brzydkie, natomiast inne popadały w ruinę i w ich miejsce nie powstawały żadne nowe.(Jawiło nam się to jako brutalnie gwałtowny proces powstawania luk na tle złożonego nieba.) Wydawało mi się, że powietrze robi się jeszcze gęstsze, a cierpliwe morze przybiera jeszcze bardziej nijaki odcień szarości.Zastanawiałem się, czy zmaltretowana Ziemia nie została w końcu opuszczona, albo na korzyść gwiazd, albo może przyjemniejszych schronień pod ziemią.Zagadnąłem Morloka, co o tym myśli.– Niewykluczone – odparł.– Musisz jednak pamiętać, że minęło już ponad milion lat od chwili, kiedy Hilary Bond i jej ludzie założyli pierwotną kolonię.Między tobą i Nowymi Ludźmi z tej ery istnieje większa przepaść ewolucyjna, niż między tobą i mną.Możemy więc jedynie snuć naukowe domysły na temat sposobu życia tutejszych ras, ich pobudek, a nawet ich budowy biologicznej.– Tak – powiedziałem powoli.– A jednak.– Tak?– A jednak słońce nadal świeci.Tak więc historia tych Nowych Ludzi różni się od twojej.Mimo że mają takie maszyny kosmiczne jak twoja, nie chcą zamykać Słońca tak, jak to zrobili Morlokowie.– Widocznie nie.– Uniósł bladą rękę w kierunku nieba.– Właściwie ich cel wydaje się w sumie ambitniejszy.Odwróciłem się, żeby zobaczyć, na co Nebogipfel wskazuje.Ponownie zobaczyłem, że wielkie miasto orbitalne nadal się rozwija.Wokół błyszczącego linearnego miasta wyrastały teraz ogromne skorupy – nieregularne, najwidoczniej szerokie na wiele tysięcy mil – niczym jagody na trzcinie.I gdy tylko budowa skorupy dobiegała końca, obiekt odbijał się od Ziemi, zionął ogniem, który oświetlał ląd, i znikał.Z naszego punktu widzenia rozwój takiego wytworu ludzkiej ręki od formy embrionalnej do lecącego żółtodzioba trwał niespełna sekundę, lecz każda dawka jaskrawego światła musiała w moim przekonaniu oświetlać Ziemię przez kilkadziesiąt lat.To był zdumiewający widok, który obserwowaliśmy przez pewien czas – według moich obliczeń kilka tysięcy lat.Tymi skorupami były oczywiście olbrzymie statki kosmiczne.– Tak więc – odezwałem się do Morloka – ludzie podróżują z dala od Ziemi w tamtych wielkich jachtach kosmicznych.Ale według ciebie, dokąd lecą? Do planet? Do Marsa, Jowisza czy.Nebogipfel siedział z zamaskowaną twarzą skierowaną ku niebu, rękami złożonymi na podołku i światłami statków rzucającymi swoje odbicie na włosy jego twarzy.– Nie potrzeba tak spektakularnych eksplozji energii, jakie tu zobaczyliśmy, by przebyć takie krótkie odległości.Mając taki silnik.Myślę, że ci Nowi Ludzie mają większe ambicje.Myślę, że opuszczają Układ Słoneczny, tak jak wydawało nam się, że opuszczają Ziemię.Z lękiem spojrzałem za odlatującymi statkami.– To muszą być niezwykłe istoty, ci Nowi Ludzie! Nie chcę być niesprawiedliwy dla Morloków, stary przyjacielu, ale mimo wszystko.Cóż to za zdolność pojmowania, cóż za ambicja! Chodzi mi o to, że Sfera wokół Słońca to jedno, ale wysyłanie dzieci do gwiazd.– To prawda, że nasze ambicje ograniczały się do starannego zagospodarowania jednej gwiazdy.I miało to logiczne uzasadnienie, gdyż taką metodą można uzyskać więcej przestrzeni życiowej dla gatunku niż drogą tysiąca, miliona wypraw międzygwiezdnych.– Być może – powiedziałem.– Ale to nie robi takiego wrażenia, prawda?Poprawił przybrudzoną maskę na twarzy i spojrzał na zrujnowaną Ziemię.– Może i nie.Jednak zagospodarowanie skończonego źródła – nawet tej Ziemi – wydaje się zdolnością, której nie posiedli twoi Nowi Ludzie.Spostrzegłem, że ma rację.Ogień międzygwiezdnych statków nadal buchał na morze, a resztki Pierwszego Londynu popadały w dalszą ruinę; padające gruzy wydawały się kotłować, jakby topniały, morze przybrało jeszcze bardziej szarą barwę, a powietrze zrobiło się jeszcze bardziej niezdrowe.Upał był teraz ogromny.Oderwałem koszulę od piersi, do której się przykleiła.Nebogipfel poruszył się na ławce i rozejrzał niespokojnie.– Myślę, że jeśli to się zdarzy, to szybko.– Co takiego?Nie odpowiedział.Skwar był teraz bardziej nieznośny niż ten, którego doświadczyłem w paleoceńskiej dżungli
[ Pobierz całość w formacie PDF ]