[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.W przypadku każdego innego kupca byłaby to prawda.Rozumiesz chyba, że musiałem go kupić.Chciałem go zniszczyć, zanim o jego istnieniu dowiedzą się rodzice Anny.Już wystarczająco bolesna była dla nich utrata córki.Gdyby jeszcze zobaczyli jej akt, wystawiony publicznie.To ty powinnaś była o tym pomyśleć, zanim zorganizowałaś tę wystawę, bez konsultacji z osobami zainteresowanymi.Przecież te wszystkie kobiety żyją i być może cierpią z tego powodu.Chodziło ci tylko o pieniądze.Poczuła rosnącą w przełyku gulę.Istotnie, chęć chronienia najbliższych przed cierpieniem była bardzo szlachetna.Ale końcowy komentarz potwierdził to, co już wiedziała.Uważał ją za chciwą i samolubną.Nie najlepsza baza dla udanego związku.Mogła wyjaśnić, że pieniądze zostały przeznaczone na pomoc ofiarom katastrof, ale jego arogancja pozbawiła go prawa do jakichkolwiek wyjaśnień.Był zbyt pewny siebie i zbyt przekonany o swojej racji.I jeszcze śmiał powiedzieć, że znają dobrze!- Tak łatwo ferujesz wyroki, a przecież zupełnie mnie nie znasz - powiedziała z goryczą.Jake potrząsnął głową w geście dezaprobaty dlasamego siebie.Szczerze mówiąc, sam potraktowałby taką wystawę jako dobry interes, gdyby tylko nie było tam portretu Anny.Nie miał prawa myśleć o niej źle.Pamiętał przecież, jak odmówiła zakupów w hotelowym butiku i jak się cieszyła z pluszowej przytulanki, a także opowieści Dave’a o jej pracy w zespole ratownictwa.- Może cię nie znam, ale też nic mi o sobie nie mówiłaś.Najważniejszych rzeczy dowiedziałem się od Dave’a.- Jakoś się nie złożyło - odpowiedziała ostrożnie, niepewna, dokąd prowadzi ta rozmowa.- Najpewniej oboje nie byliśmy wobec siebie zbyt otwarci, ale teraz to się musi zmienić.Chcę, żebyśmy stworzyli kochającą się rodzinę, więc tym bardziej powinniśmy zapomnieć o przeszłości.Jest nam dobrze w łóżku, a ja jestem człowiekiem majętnym.Dam ci wszystko, o czym tylko zamarzysz.Czego więcej mogłaby chcieć żona? - zapytał z bladym uśmiechem.Miłości, pomyślała, ale nie była w stanie tego powiedzieć.Za całej siły starała się powstrzymać łzy żalu nad swoimi straconymi marzeniami.- Niczego więcej, masz rację - odpowiedziała, ani przez chwilę w to nie wierząc.Jego wizja małżeństwa przerażała ją.To była raczej umowa handlowa.Płacił i dostawał za to żonę i dziecko.Ale co innego mogła zrobić? Za wszelką cenę starała się nie stracić panowania nad sobą, nie zacząć płakaći krzyczeć.Podniosła rękę do skroni, jakby chcąc oddalić narastający tam ból.- Pozwól.- Położył jej dłonie na głowie.Zesztywniała na moment, ale kiedy zaczął jej łagodnie masować skronie, rozluźniła się.- Lepiej?- Tak.Ich głowy były bardzo blisko i Jake wykorzystał to, by spróbować namiętnego pocałunku.Uniosła dłonie, by go odepchnąć, ale natrafiła na opór.Całował ją znowu, a jej ciało odpowiedziało z entuzjazmem.- Pragnę cię - wydyszał, a ciemne oczy jeszcze pociemniały.- Jesteś moja, Charlotte.Zapomnij o wszystkim i pozwól nam zacząć od nowa.Próbowała mu się opierać, ale jednym ruchem rozwiązał satynową kokardkę jej koszulki.Obserwował jej nagie ciało z żarem w ciemnych oczach.- Jesteś taka piękna.- szepnął.Przesunął palcami po jej policzkach, wargach, szyi i piersiach.Opuścił ciemną głowę i śladem palców powędrowały teraz jego wargi.Wsunęła mu palce we włosy, niezdolna do żadnej innej reakcji.Nie było sensu zaprzeczać.Kochała go i pragnęła z całej duszy.Nie mogła mu nie ulec.Chyba nigdy przedtem ich spełnienie nie było tak pełne i głębokie.Może nam się uda, pomyślała.- Dopiero teraz jesteś naprawdę moją żoną, amore mio.- Zanurzył twarz w gęstwinie jej loków.Te słowa zabrzmiały w głowie Charlotte fałszywą nutą.- Nie nazywaj mnie tak - rzuciła szorstko.- Dlaczego? Jesteś moją żoną.- Uniósł głowę i uśmiechnął się do niej leniwie.- Pobraliśmy się wczoraj, pamiętasz?Zobaczyła rozbawienie w jego wzroku i uczucie zawodu powróciło.- Jakże mogłabym zapomnieć! - Odwróciła głowę.To nie słowo „żona” wzbudziło jej sprzeciw, ale fakt, że nazwał ją „amore mio”, czyli „swoją miłością”.Ale nie miała zamiaru mu tego wyjaśniać.Było im ze sobą wspaniale, ale, na wspomnienie wcześniejszych wydarzeń, miała ochotę się rozpłakać.Nie była jego miłością i nigdy nie miała być.Nie znaczyła dla niego więcej niż inne kobiety, z którymi sypiał, a nawet mniej, bo przecież przyznał, że uważał ją za zachłanną i chciał wziąć na niej odwet za krzywdę siostry.Kiedy podniosła wzrok, patrzył na nią z uśmiechem.- Chyba wiem, co ci dolega.Nie zjadłaś śniadania.- Wyciągnął rękę i odgarnął jej z czoła masę skłębionych loków.- To znów moja wina.W twoim stanie powinnaś jadać regularnie.- Czyżbyś był lekarzem? - parsknęła gniewnie, nie mogąc znieść jego czułości.Ale jego reakcja była zaskakująca.Zerknął na zegarek i wyskoczył z łóżka.- Za czterdzieści pięć minut mamy być u lekarza.Zrobię ci kanapkę, możesz zjeść w samochodzie.Wyjeżdżamy za pół godziny.- Nigdzie z tobą nie jadę.- W jej niebieskich oczach lśniło wyzwanie.- Nie ma czasu na kłótnie.A do lekarza pójdziesz, choćbym miał cię tam osobiście zanieść.Przecież nagi mężczyzna nie może wyglądać groźnie ani arogancko, pomyślała, ale jakimś cudem jej mąż tak właśnie wyglądał.- Po co? Jestem zupełnie zdrowa - odpowiedziała, starając się pohamować wściekłość.Rzucił jej wyniosłe spojrzenie.- Jak to po co? Potwierdzić twoją ciążę, oczywiście.W końcu dlatego się z tobą ożeniłem - zdawał sobie sprawę, że pod wpływem złości mówi głupstwa, ale Charlotte najwyraźniej nie chciała się z nim pogodzić.- Masz dwadzieścia pięć minut.- Odwrócił się na pięcie i zniknął za drzwiami.Nie mógłby lepiej wyjaśnić, dlaczego się z nią ożenił, nawet gdyby wyrzeźbił słowa w kamieniu.Czekał w holu.Podał jej bagietkę z wędliną i wyszli na palące słońce.Czarna limuzyna już czekała, a mężczyzna, którego nie widziała wcześniej, otworzył przed nią tylne drzwi.Obaj wymienili kilka szybkich zdań po włosku.- Cara, to jest Marco.Zaopiekuje się tobą, gdyby Tomas był zajęty.- Doskonale potrafię sama się sobą zaopiekować.Nie potrzebuję ochroniarza.- Rzuciła mężowi mordercze spojrzenie.Zignorował jej słowa.- Zjedz teraz.Przynajmniej miała się czym zająć i mogła uniknąć rozmowy.W dodatku kanapka była zaskakująco smaczna.Doktor Bruno okazał się niskim, przyjacielskim, starszym panem o wesołych oczach.Doskonale mówił po angielsku i Charlotte od razu go polubiła.Powiedział jej, że zna Jake’a od lat, odkąd on i jego syn, Paulo, byli razem w szkole.Jake był ojcem chrzestnym dzieci Paula, ukochanych wnuków doktora.Wizyta przestała jej się jednak podobać, kiedy badanie dobiegło końca i Jake zaczął wypytywać o stan zdrowia jej i dziecka, a starszy pan dzielił się nim każdym szczegółem.- Przestań, z łaski swojej - wysyczała z irytacją, kiedy doktor odwrócił się na chwilę do biurka - to nie ma z tobą nic wspólnego.- Dziecko ma ze mną bardzo dużo wspólnego - odpowiedział z drwiącym uśmieszkiem i dalej rozmawiał z doktorem, tym razem po włosku, cowcale nie poprawiło jej humoru.Przedtem przynajmniej wiedziała, o czym mówią, teraz nie miała najmniejszego pojęcia.Westchnęła z ulgą, kiedy w końcu wyszli na ulicę.- Wiem, że masz spotkanie, więc może przejdę się trochę po mieście - zaproponowała, kiedy stanęli przy czekającej limuzynie.Miała nadzieję, że nie będzie się z nią kłócił przy ludziach.Jake objął ją ramieniem i obserwował przez chwilę.- Mój dom nie jest więzieniem, a ja wierzę, że ode mnie nie odejdziesz [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • orla.opx.pl