[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Jojo da sobie radę beze mnie i bez pana.Ściągnął ciemne, zarośnięte nad nosem brwi, zacisnął mięsiste wargi i nagle pogroził mi.- Ech, z ciebie to kawał nygusa.Zobaczymy jak na tym wyjdziesz!Chwilowo w ogóle nie wyszedłem.Wyszedł natomiast on, trochę jak pokonany zapaśnik, a trochę jak pies odpędzony od biesiadnego stołu.Spoza pleców Fugi, a właściwie spod cienia jego meksykańskiego kapelusza wysunął się Romeo.- Aleśmy go spławili! - rzucił z przechwałką w głosie, jakby to była wyłącznie jego zasługa.- Co to za jeden?- Ba, gdybym wiedział - odpowiedziałem prawie lekceważąco, chociaż do tej pory miałem porządnego pietra i skóra nie przestała mi cierpnąć na grzbiecie.Wiedziałem przecież, że on mi tak łatwo nie daruje.Tymczasem jednak wygrałem tę ciężką rundę i czułem się o kilka stopni lepiej.Wzruszyłem więc ramionami.- Jakiś amator kwaśnych jabłek.Nie miałem zamiaru tłumaczyć im zawiłego splotu zdarzeń ani sytuacji, w jakiej nagle się znalazłem.Sami rozumiecie, że nie była sielankowa.Ja tu w „Kolorowej”, mój ojciec gdzieś na Wybrzeżu, Jojo nie wraca.Jednym słowem klops polany truskawkowym sosem i same niewiadome.- Czego chciał od ciebie? - nalegał Romeo, a Fuga z uśmiechem fakira dorzucił:- Może to twój wujek albo jakiś krewny i chcze cię szprowadzić na drogę cznoty.- Nikt w tym rodzaju.- A Jojo gdzie się podział? - zapytał Romeo.- O, właśnie, w tym sęk, że umówił się tutaj ze mną i nie przychodzi.Musiało się coś stać.- Możesz na nas liczyć - palnął Romeo, chociaż nigdy nie spodziewałem się po nim tego.Na niego nie miałem co liczyć, ale Fuga z miną męczennika autostopu wzbudzał większe zaufanie, zwłaszcza że z gestem lorda albo bankiera oddał mi forsę, którą za nich wybuliłem.Wyjaśniłem im więc w skrócie całą moją, pożal się Boże, sytuację, a na koniec powiedziałem:- Widzicie, jak jest i co w trawie piszczy.Musimy odnaleźć Joja.- Ale gdzie go szukać? - zapytał Fuga.- Jest tylko jeden trop, po którym możemy dojść do Joja - to jego wspólnik, kierowca taksówki.Jeżeli go znajdziemy, to będzie po krzyku.- W porządku, tylko jak on się nazywa?- Człowieku, gdybym wiedział, to nie prosiłbym was o pomoc.Można go jednak znaleźć.Trzeba tylko iść na postój taksówek i dowiadywać się o Zenka - tak mu na imię.- Ale jak wygląda?Opisałem go jak najdokładniej: przysadzisty, szeroki w barach, ciemny szatyn, włosy krótko przystrzyżone, oczy piwne.Romeo przerwał mi z kpiącym uśmieszkiem na pyzatej gębie:- Takich to może tu być dziesięciu.Jakie znaki szczególne?- Najważniejsze, że pracował z Jojem.Jak powiecie, że Jojo był jego wspólnikiem, to wszystko będzie jasne.Ja pójdę na postój przy dworcu kolejowym, a wy kręćcie się na rynku.Mój plan spodobał im się.Ruszyliśmy więc pełni nadziei.Nie uszliśmy jednak daleko, bo gdy tylko pełen optymizmu wyszedłem z „Kolorowej”, pod rozłożystym kasztanem zobaczyłem mojego anioła stróża.Stał oparty plecami o pień, ćmił papierosa, a na jego szerokiej twarzy malowała się nuda i zaduma.Na mój widok ożywił się.Podszedł do nas i zagadnął mnie:- Może się rozmyśliłeś? Może jednak podrzucić cię na dworzec? Pociąg jeszcze nie odjechał.Potraktowałem go szczególnie; po prostu uznałem, że jest otaczającym nas powietrzem, a Romeo, choć go o to nie prosiłem, zaświergotał:- Nie szkoda panu czasu tak podpierać to drzewo? A Fuga dorzucił sentencjonalnie:- Niech pan uważa, bo wysztygnie panu kolaczja.Tamten nie zwracał jednak uwagi na kolację ani na tych dwóch szczeniaków, gdyż ruchem niemal przyjacielskim wziął mnie pod rękę, jakby się wybierał ze mną na spacer.Miałem na tyle rozsądku, że uwolniłem się od tego uchwytu i cofnąłem się do drzwi „Kolorowej”.- Chłopcy - rzuciłem w stronę sprzymierzeńców - ja wracam do kawiarni, a wy róbcie swoje.Fuga skinął mi porozumiewawczo, a na jego jamnikowatej gębie pojawił się szelmowski uśmieszek.- W porządku.Czekaj na nasz.Anioł stróż nie wiedział, czy iść za nimi, czy wrócić za mną.Został więc na środku chodnika jak dziecię w jesiennej mgle.16Niech to gęś kopnie.Najgorsze jest oczekiwanie.Siedziałem znowu w kawiarni nad ciastkiem z kremem.Nie mogłem jeść.W rozklekotanej mózgownicy jak porwana taśma filmu przewijały się fragmenty zdarzeń ostatnich dni.Raz widziałem się na środku jeziora w tonącym kajaku, to znowu przy ognisku z Jojem
[ Pobierz całość w formacie PDF ]