[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.– Bez wysiłku – odpowiedziała.– Trzymaj się blisko mnie.Nie popłyniemy do niej bezpośrednio.Zboczymy nieco z kursu, opłyniemy rufę w odległości jakichś dwudziestu metrów i zajdziemy ich z drugiej strony, kapujesz? Tam będzie ten portowy zbiornikowiec, to jest mam nadzieję, że będzie, więc uważaj jak cholera.Zwój liny przymocowałem do uda.Sprawdziłem, czy się dobrze trzyma i wszedłem do wody.Wątpię, czy w basenie Wielkiego Portu Valletty widuje się płetwonurków.I nie dlatego, że nie wolno w nim pływać, nie, proszę bardzo, mogą.Tyle tylko, że woda jest tu koszmar nie brudna i w każdej chwili grozi człowiekowi zgilotynowanie.Ruch w porcie jest duży, a rozdygotane śruby co i raz przemykające nad głową stanowią wielkie niebezpieczeństwo.Na zejście do wody wybrałem zaciszne miejsce, by nikt się nam zbytnio nie przyglądał.Zanurzyliśmy się głęboko, na jakieś osiem metrów i dopiero wtedy obraliśmy właściwy kurs.Wiedziałem, z jaką szybkością będę płynął, znałem dzielącą nas od celu odległość dlatego starannie odliczałem mijający czas.W tego rodzaju ćwiczeniach rzeczą niezwykle trudną jest płynąć prosto, utrzymać względnie równy kurs.Od czasu do czasu oglądałem się do tyłu, by sprawdzić, co z Alison.Płynęła nieco z boku, z lewej, i nie traciła mnie z oczu.Kiedy wyszło mi, że dotarliśmy już do ustalonego przeze mnie punktu, dałem Alison znak, by się zatrzymała i pływaliśmy chwilę w koło.Rozglądałem się.W górze usłyszałem wzmagający się hałas.Uniosłem głowę i ujrzałem cień płynącego nad nami statku.Jego śruby cięły z impetem wodę, tworząc silne prądy, które szarpały nami tam i z powrotem.Potem śruby zamarły i dobiegł nas głośny, głuchy odgłos.Portowy zbiornikowiec przycumował do burty jachtu Wheelera.Dałem znak Alison i ruszyliśmy nowym kursem.Zbliżaliśmy się coraz bardziej do celu i miałem nadzieję, że akurat teraz nikt nie wyjrzy przez burtę i nie zauważy łańcuszka bąbelków wytryskującego spod powierzchni wody.Nadpływaliśmy od strony zbiornikowca i wszyscy powinni znajdować się na przeciwnej burcie, bo tam odbywało się cumowanie i tam odbywać się będzie za chwilę tankowanie ropy i wody.Jeśli więc ktoś wychyli się za burtę od naszej strony, będzie to znaczyć, że na zbiornikowcu zatrudniają zbyt wielu robotników.Gdy wpłynęliśmy pod barkę i jacht, ich cielska zasłoniły nam światło i zrobiło się nieco ciemniej.Zatrzymaliśmy się na moment i wymacałem ręką kil Artiny.Później, wciąż trzymając się kilu jak poręczy, ruszyliśmy w stronę rufy.Dotarliśmy na miejsce i uchwyciłem się dłonią brązowego pląta śruby.Modliłem się jednocześnie, żeby jakiś idiota z maszynowni nie trącił nagle nie tego guzika i nie uruchomił silników.Gdyby te trzy płaty zaczęły się raptem obracać, poszatkowałyby mnie jak mięso na mielony kotlet.Alison przepłynęła na prawą burtę, a ja szarpałem się chwilę z nylonową liną na moim udzie.Wreszcie ją odwiązałem i zacząłem starannie rozwijać.Śruba miała ponad metr średnicy.Wał wchodził, oczywiście, w łożysko kadłubowe i był w tym miejscu zabezpieczony grubymi sponami.Wetknąłem koniec liny między sponę a łożysko i okręciłem dookoła wału.Potem zrobiłem pętlę, zarzuciłem ją na płat śruby i znów wróciłem do spony.Pociągnąłem, żeby sprawdzić, czy trzyma.Trzymało.Tyle na początek.Najgorsze, że ta diabelska lina ciągle się splątywała.Momentami czuliśmy się tak, jakbyśmy walczyli z jakimś morskim wężem, bo jej zwoje unosiły się niebezpiecznie dokoła i w każdej chwili mogły nam spętać nogi, albo, co gorsza, owinąć się wokół szyi.Alison i ja musieliśmy wówczas do złudzenia przypominać słynną Grupę Laokoona.Ale w końcu nam się udało.Opletliśmy obie śruby tak pogmatwaną siecią, że gdy silniki ruszą i lina zacznie się napinać, rozpęta się tu istne piekło.Najpewniej – myślałem, cała maszyneria nagle się zatrzyma, ale zawsze jest szansa, że wygnie się przy okazji wał napędowy, albo, jeszcze lepiej, jeden z tłoków przebije na wylot cylinder.Odwaliliśmy kawał dobrej roboty.Odpłynęliśmy chyłkiem i wzięliśmy kurs na ląd: Na brzeg wyszliśmy w zupełnie innym miejscu, w każdym razie nie tam, gdzie czekaliśmy na rozpoczęcie operacji.Pod wodą zatraciłem poczucie kierunku, ale ten problem znany jest wszystkim płetwonurkom.Przy relingu kotwiczącego w pobliżu trampa stał jakiś nie ogolony typ i spoglądał na nas z wyraźnym zdziwieniem.Wdrapywaliśmy się akurat na nabrzeże i mieliśmy to gdzieś.Odeszliśmy stamtąd.Butle z powietrzem obijały się nam ciężko o plecy.Dotarliśmy do naszej pozycji wyjściowej.Zapaliłem papierosa i zerknąłem w stronę Artiny.Zbiornikowiec skończył już tankowanie, właśnie odbijał od jej burty, a z prawej pokazała się łódź wracającego na pokład szypra.Wyglądało na to, że chcą tu wszystko załatwić jeszcze szybciej niż w Gibraltarze.Ciekawe – myślałem, jaki kurs podali w kapitanacie.Na pewno nie Durres, nie port obsługujący Tiranę, chociaż gotów byłem przysiąc, że tam właśnie zamierzają płynąć.Szyper wszedł na pokład, za nim natychmiast wskoczył marynarz.Na jachcie zapanował gorączkowy ruch i nie zdążyli jeszcze wciągnąć łodzi i trapu, kiedy jakiś załogant stanął przy windzie kotwicznej, gotów wybierać łańcuch [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • orla.opx.pl