[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Czasami, raczej rzadko, wybieraliśmy się do Palais de Dance w Hammersmith, ale na ogół obywaliśmy się bez rozrywek, bo nie mogliśmy sobie na nie pozwolić.Byliśmy zwyczajną młodą parą, bardzo zresztą szczęśliwą i mieliśmy przed sobą dobrze zaplanowane życie.Nie mieliśmy za to pianina, czego żałowałam i co sobie rekompensowałam w Ashfield grając tam jak szalona podczas każdych odwiedzin.Poślubiłam tego, kogo kochałam, mieliśmy dziecko, mieliśmy gdzie mieszkać i nie widziałam powodu, dla którego nie moglibyśmy zawsze żyć tak szczęśliwie.Pewnego dnia otrzymałam list.Otworzyłam go całkiem obojętnie i przeczytałam początkowo niezbyt uważnie.John Lane z wydawnictwa Bodley Head prosił, żebym zjawiła się u nich w związku z przysłanym im maszynopisem powieści „Tajemnicza historia w Styles”.Mówiąc szczerze, zapomniałam z kretesem o „Tajemniczej historii w Styles”.Maszynopis musiał już wtedy leżeć w wydawnictwie Bodley Head prawie od dwu lat, lecz pod wpływem podniecenia wywołanego końcem wojny, powrotu Archie’ego i naszego wspólnego życia, takie rzeczy jak pisanie i maszynopisy zupełnie wyleciały mi z głowy./Udałam się na to spotkanie pełna nadziei.Moja powieść musiała chyba im się spodobać, bo inaczej nie prosiliby, żebym do nich przyszła.Wprowadzono mnie do gabinetu Johna Lane’a.Na mój widok wstał od biurka niewielki mężczyzna z białą brodą, mający w sobie coś z człowieka z epoki elżbietańskiej.Wydawało mi się, że wszędzie wokół niego są obrazy - na krzesłach, oparte o stoły - wszystkie w stylu starych mistrzów, z grubą warstwą werniksu i pożółkłe ze starości.Później przyszło mi do głowy, że on sam całkiem nieźle wyglądałby w jednej z tych ram i w krezie na szyi.Sposób bycia miał uprzejmy i dobrotliwy, za to niebieskie oczy przenikliwe, co powinno było mnie ostrzec, że mam do czynienia z kimś, kto w interesach będzie trudnym przeciwnikiem.Przywitał się ze mną i prosił, żebym usiadła na krześle.Rozejrzałam się - to było niemożliwe: na wszystkich krzesłach leżał jakiś obraz.Zauważył to nagle i roześmiał się.- Och, nie bardzo jest gdzie siedzieć, prawda? Usunął oblepiony brudem portret.Usiadłam.Następnie zaczai mówić o moim maszynopisie.Niektórzy jego lektorzy, powiedział, uważają, że jest obiecujący, można coś z niego zrobić.Trzeba jednak wprowadzić poważne zmiany.Na przykład ostatni rozdział - koncypowałam go jako scenę zalotów, ale zrobiłam to nie tak, jak należy.W efekcie nie przypomina sceny zalotów i jest po prostu śmieszny! Czy myślę, że umiałabym coś z nim zrobić, by doprowadzić w inny sposób do rozwiązania zagadki? Albo ktoś pomoże mi z kwestiami prawnymi, choć byłoby to trudne, albo może uda mi się jakoś to zmienić.Zapewniłam natychmiast, że jakoś sobie z tym poradzę.Przemyślę to - może dam inną oprawę.Wkażdym razie, spróbuję.Miał jeszcze inne uwagi, nie chodziło już jednak o tak poważne zarzuty jak te wobec ostatniego rozdziału.Po czym pan John Lane przeszedł do spraw natury finansowej, podkreślając, jak wielkie ryzyko podejmuje wydawca, gdy publikuje powieść nowego i nieznanego autora, i jak niewiele na tym może zarobić.Na koniec wyjął z szuflady biurka umowę, którą zgodnie z jego sugestią powinnam podpisać.Nie byłam w nastroju do studiowania umów, a nawet do myślenia o nich.John Lane wyda moją powieść.Od paru lat straciłam nadzieję na opublikowanie czegokolwiek, najwyżej może sporadycznie jakiegoś opowiadania czy wiersza, toteż perspektywa wydania książki zafascynowała mnie całkowicie.Podpisałabym wszystko.Umowa przewidywała, że nie otrzymam żadnego honorarium, dopóki nie zostaną sprzedane pierwsze dwa tysiące egzemplarzy, a potem jedynie skromne tantiemy.Połowa praw autorskich do powieści i ewentualnej dramatyzacji będzie należeć do wydawcy.Wszystko to mało dla mnie znaczyło wobec tego, że moja książka zostanie opublikowana.Nie zauważyłam nawet, że w umowie znalazła się klauzula zobowiązująca mnie do przekazania wydawcy następnych pięciu powieści za nieznacznie tylko podwyższone tantiemy.Dla mnie to byłsukces i zupełna niespodzianka.Ochoczo podpisałam umowę.Po czym zabrałam swój maszynopis, żeby przerobić ostatni rozdział.Uporałam się z tym bez wielkiego trudu.I tak oto wystartowałam do swojej długoletniej kariery.Co nie znaczy, bym wówczas podejrzewała, że będzie to długa kariera.Wbrew klauzuli o następnych pięciu powieściach traktowałam to ze swej strony jako jednorazowy eksperyment.Napisałam powieść kryminalną, która została przyjęta i miała wyjść drukiem.Na tym, przynajmniej dla mnie, sprawa się zamykała.W tym momencie absolutnie nie brałam pod uwagę pisania dalszych książek.Gdyby ktoś o to zapytał, powiedziałabym, jak sądzę, że może od czasu do czasu napiszę jakieś opowiadanie.Byłam absolutną amatorką, nie miałam w sobie nic z profesjonalistki.Dla mnie pisanie to była przyjemność.Wróciłam do domu rozpromieniona i zdałam ze wszystkiego relację Archie’emu.Tego wieczoru poszliśmy to uczcić w Palais de Dance w Hammersmith.Towarzyszyła nam trzecia osoba, chociaż o tym nie wiedziałam.Hercule Poirot, wymyślony przeze mnie Belg, wisiał mi na karku i trzymał się go kurczowo, niczym nieznośny natręt.VUporawszy się z ostatnim rozdziałem „Tajemniczej historii w Styles”, zwróciłam maszynopis Johnowi Lane, potem wyjaśniłam jeszcze kilka wątpliwości i zgodziłam się na wprowadzenie paru zmian, a później podniecenie ustąpiło na drugi plan.Nasze życie toczyło się tak jak u innych młodych małżeństw, szczęśliwych, kochających się, nie opływających w dostatki, lecz zanadto tym się nie przejmujących.Weekendy spędzaliśmy zazwyczaj jadąc na wieś pociągiem, a potem wędrując dokądś na piechotę.Czasami wyprawialiśmy się w podróż okrężną.Jedyny wielki cios, jaki na nas spadł, to była strata kochanej Lucy
[ Pobierz całość w formacie PDF ]