[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Wykopałem też zbiornik przeciwpożarowy i poszerzyłem drogę dojazdową.Na czas przyjęcia udekorowaliśmy okolicę kolorowymi światłami i wybudowaliśmy scenę dla mojego przyjaciela, Lyle’a Lovetta, który wystąpił tego dnia.Dołączył do niego, wskakując na scenę, inny nasz dobry znajomy, Shawn (Sunny) Colvin.Goście rozłożyli koce na trawie i odpoczywali.Zajadali się meksykańskimi przysmakami i popijali margaritę.Na koniec wieczoru oboje z Kik wstaliśmy i podziękowaliśmy wszystkim za przybycie.Wyjaśniłem wówczas, dlaczego nazwaliśmy tę posiadłość Milagro.Byłem przekonany, że mój absolutny powrót do zdrowia graniczy z cudem.Kiedyś zastanawiałem się nad tym, czy będę żył.Teraz często mam wrażenie, że to, co mnie spotkało, jest niewiarygodne.Odzyskałem zdrowie, wróciłem do życia, urodził mi się zdrowy syn, Luke, przyjdą na świat bliźnięta, a do tego wszystkiego nauczyłem się patrzeć na świat z zupełnie innej perspektywy.Tak naprawdę piąta rocznica niczego nie zakończyła.Moja historia podtrzymuje na duchu chorych walczących z nowotworem, ale jest przecież ciągle wielu ludzi, którzy nie radzą sobie z chorobą, którzy poddają się albo którym brakuje już sił na dalszą walkę.Jak pomóc tym, którym usuwa się grunt spod nóg, którzy zamknęli się w sobie, albo tym, którzy starają się żyć normalnie mimo tego, że utracili kogoś kochanego w Nowym Jorku albo są przed kolejną rundą chemii?Nie mogę im pomóc, jeśli chodzi o główny problem: pokonanie choroby.Nie jestem również w stanie wpłynąć na charakter dolegliwości.Nie mogę nikomu pomóc.Wszystko, co mogę zrobić, to starać się wspierać ich w walce, umacniać w przekonaniu, że mogą wygrać, próbować z nimi rozmawiać na temat tego, czego nowotwór nie może im odebrać.Nie może pozbawić ich uczuć i rozsądku.Nie może zniszczyć w nich miłości.ROZDZIAŁ VWIATR W OCZYKiedy twoja wartość jest stale szacowana, a ty jesteś z tego powodu nagradzany, jak to się dzieje w przypadku sportowca, możesz dojść do mylnego wniosku, że sukces to zupełnie to samo co szczęśliwe życie.Nikt, kto zawodowo uprawia sport tak jak ja, nie jest niefrasobliwy.Nie pędzę z góry z szybkością 110 kilometrów na godzinę z uśmiechem na ustach.Jeżeli chcesz coś osiągnąć, musisz skupić się tylko na tym jednym celu, możesz jednak przy tym stracić wszystkich najbliższych i zostać samotny.Ściganie się to ćwiczenie w pozostawianiu innych za sobą, czasami dotyczy to również tych, których kochasz.To bardzo delikatny problem i każdy musi go rozwiązać samodzielnie.Na przykład, pewnego dnia wziąłem mojego syna na przejażdżkę rowerową.Wsadziłem go do wózka, wózek doczepiłem do roweru i pojechaliśmy na wycieczkę.- Nie lataj już samolotami, tatusiu - powiedział w pewnym momencie Luke.- Co? - zapytałem, odwracając się za siebie.- Tatusiu, nie lataj już samolotami.Zostań ze mną w domu.- W porządku - odparłem.- W porządku.Spędzanie życia na siodełku rowerowym to samotne ćwiczenie, przy czym chwile mijają tu w przyspieszonym tempie.Szybkość to tysiąc małych, nudnych, powtarzających się ruchów.To dzięki nim się rozpędzasz.Uzyskiwane wyniki, osiągnięcia, dane liczbowe i kadencje mogą pochłonąć cię do tego stopnia, że zapomnisz o całym świecie.Twoja siła jako sportowca może być zarazem twoją słabością.Umiejętność osiągania szybkości nie zawsze idzie w parze ze spostrzegawczością, a jeśli tak się zdarzy, to życie może stać się po prostu niewyraźną plamą, mglistym wspomnieniem.Podobnie jak w poprzednich latach rozpocząłem sezon kolarski 2001-2002 z uczuciem niepokoju, wywołanym wspomnieniem nowotworu.Kiedy mocno naciskałem na pedały, próbowałem zdystansować się od choroby.Moją uwagę wciąż pochłaniały liczby, mówiące o stanie mojego organizmu.Najważniejsze były wskaźniki dotyczące kadencji pedałowania i wyniki badań krwi.Ciągle towarzyszyło mi przekonanie, że może jednak czegoś nie zauważyłem.We wrześniu ogarnęło mnie nieracjonalne przeświadczenie, że moja choroba nowotworowa nawróciła.Walka z rakiem na poziomie komórkowym rozpoczęła się i zakończyła - odniosłem tyle zwycięstw, ilu doznałem porażek.Obawiałem się jednak, że rak wciąż tkwi we mnie, głęboko ukryty, wiedzie utajone życie i da znać o sobie za dziesięć lub dwadzieścia lat, akurat w chwili, kiedy wybiorę się na spacer, aby podziwiać zachód słońca.Zawsze czułem respekt przed nowotworem i jego skutkami.Nigdy o tym nie zapominałem.Nie czułem się dobrze i to właśnie mnie niepokoiło.Byłem zmęczony, ale nie był to efekt wypicia zbyt dużej ilości piwa, zatem coś musiało być ze mną nie w porządku.Przez cały długi rok dokuczały mi stres i fizyczne wyczerpanie i było to coś więcej niż tylko zwykłe przemęczenie.Spałem od 12 do 14 godzin na dobę, zapadając w ciężki, kamienny sen.Potworny sen.To wszystko przypominało mi okres mojej choroby.Myślałem o tym coraz więcej.Myślałem o tym bez przerwy.W końcu zadzwoniłem do mojego przyjaciela i lekarza ogólnego, doktora Ace Alsupa.- Ace - powiedziałem.- Muszę zrobić badania.- Dlaczego?- Nie czuję się dobrze.Jestem zdenerwowany.Nie chcę być zdenerwowany.- Co mogę dla ciebie zrobić? - zapytał Ace.- Chcę, żebyś pobrał mi krew i oddał do analizy - wyjaśniłem.- Zrób mi badanie krwi.Zrób je dziś.Zadzwoń do mnie natychmiast, gdy otrzymasz wyniki, ponieważ jestem piekielnie zdenerwowany.- W porządku - odparł.- Przyjeżdżaj.Tego popołudnia wymknąłem się z domu, włożyłem klucze do kieszeni i wyszedłem, nie mówiąc o niczym Kik, która była w ostatnich tygodniach ciąży.Nosiła bliźniaczki ze swoim naturalnym wdziękiem, a przecież nie było jej lekko
[ Pobierz całość w formacie PDF ]