[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.— Postaraj siê o tym pamiêtaæ w przysz³oœci.— Idziemy — powiedzia³ Chilton.— Nie pan tu rz¹dzi, doktorze Chilton — odpar³a.Funkcjonariusz Pembry wysun¹³siê do przodu.— On nie, proszê pani, ale ja tak.Zadzwoni³ do mojego i do pani szefa.Przykromi, ale mam rozkaz pani¹ st¹d wyprowadziæ.Proszê iœæ za mn¹, natychmiast.— Do widzenia, Clarice.Dasz mi znaæ, jeœli kiedykolwiek umilkn¹ twoje owce?— Tak.Pembry bra³ j¹ pod ramiê.Musia³a iœæ albo siê z nim szarpaæ.— Tak — powiedzia³a.— Dam panu znaæ.— Obiecujesz?— Tak.— Dlaczego, w takim razie, nie dokoñczysz ³uku? Zabierz ze sob¹ akta sprawy,Clarice, nie bêdê ich wiêcej potrzebowa³.— Wystawi³ teczkê przez kraty, palcemwskazuj¹cym obejmowa³ jej grzbiet.Siêgnê³a przez barierkê i odebra³a j¹.Przezkrótki moment jej palec wskazuj¹cy dotkn¹³ palca doktora Lectera.Coœ za³ama³osiê w jego oczach.— Dziêkujê, Clarice.— Dziêkujê, doktorze.I taki w³aœnie pozosta³ jej w pamiêci.Z³apany w momencie, kiedy niczego nieudawa³.Sta³ w swojej bia³ej celi, wygiêty niczym tancerz, ze splecionymi zprzodu rêkami i lekko przechylon¹ g³ow¹.Tu¿ przed lotniskiem najecha³a zbyt szybko na asfaltowy, ograniczaj¹cy prêdkoœægarb na jezdni i nabi³a sobie guza o dach samochodu.Musia³a biec, ¿eby zd¹¿yæna samolot, którym kaza³ jej odlecieæ Krendler.Rozdzia³ 36Funkcjonariusze Pembry i Boyle byli doœwiadczonymi stra¿nikami.Przyjechali zwiêzienia stanowego w Brushy Mountains specjalnie po to, ¿eby pilnowaæ doktoraLectera.Byli ma³omówni i uwa¿ni.Nie s¹dzili, by doktor Chilton musia³ imwyjaœniaæ, na czym polega ich praca.Przybyli do Memphis przed doktorem Lecterem i dok³adnie, centymetr pocentymetrze, zbadali celê.Kiedy doktor zosta³ dostarczony do starego budynkus¹du, zbadali równie¿ i jego.Ju¿ przedtem, kiedy by³ unieruchomiony wkamizelce, pielêgniarz przeszuka³ dok³adnie wszystkie otwory w jego ciele.Przejrzano starannie ubranie, ka¿dy szew sprawdzony zosta³ przy u¿yciuwykrywacza metalu.Boyle i Pembry doszli z nim do porozumienia, przemawiaj¹c doñ cicho i ³agodniepodczas ca³ej operacji.— Doktorze Lecter, mo¿e nam byæ ze sob¹ ca³kiem dobrze.Bêdziemy siê do panaodnosiæ tak samo przyzwoicie, jak pan do nas.Jeœli bêdzie siê pan zachowywa³jak d¿entelmen, dostanie pan w nagrodê loda na patyku.Ale nie myœl, kochany,¿e bêdziemy wokó³ ciebie chodziæ na paluszkach.Spróbuj ugryŸæ, to bêdzieszmia³ gêbê jak stuletnia babunia.Wygl¹da na to, ¿e przyje¿d¿aj¹c tutaj, coœzyska³eœ.Nie chcesz chyba tego straciæ?Doktor mru¿y³ do nich przyjaŸnie oczy.Nawet gdyby sk³onny by³ im odpowiedzieæ,uniemo¿liwia³ mu to wetkniêty miêdzy trzonowe zêby drewniany ko³ek.Do ustzagl¹da³ mu w³aœnie pielêgniarz, œwiec¹c latark¹ i odci¹gaj¹c palcem skórê napoliczku.Na d³oniach mia³ rêkawiczki.Przy policzku zabrzêcza³ wykrywacz metali.— Co to? — zapyta³ pielêgniarz.— Plomby — odpar³ Pembry.— Odci¹gnij mu trochê wargê.Psu³y nam siê trochêtrzonowe zêby, prawda, doktorku?— Wygl¹da na to, ¿e ca³kiem zmiêk³a mu rura — wyzna³ Boyle Pembry'emu, kiedyju¿ umieœcili bezpiecznie doktora w jego celi.— Nie powinno z nim byæ wielek³opotu, jeœli nie bêdzie podskakiwa³.Cela, mimo ¿e bezpieczna i solidna, nie by³a wyposa¿ona w ruchomy wózek najedzenie.W porze lunchu, w nieprzyjemnej atmosferze, jaka zapanowa³a powizycie Clarice, doktor Chilton sprawia³ wszystkim masê k³opotów zmuszaj¹cBoyle'a i Pembry'ego do za³o¿enia doktorowi Lecterowi kaftana bezpieczeñstwa ipasów na nogi.W czasie ca³ej ¿mudnej, prowadzonej z zewn¹trz operacji, Lectersta³ oparty grzecznie plecami o kraty, a Chilton celowa³ w niego z pistoletugazowego.Dopiero potem Boyle i Pembry mogli otworzyæ drzwi celi i wnieœæ doœrodka tacê z jedzeniem.Chilton nie zwraca³ siê do Boyle'a i Pembry'ego po nazwisku, mimo ¿e ka¿dy znich mia³ przypiêt¹ na piersi wyraŸn¹ kartê identyfikacyjn¹.Mówi¹c do nichu¿ywa³ prostackiego zwrotu „ty tam".Stra¿nicy nie pozostali mu d³u¿ni.Kiedy us³yszeli, ¿e Chilton nie jestprawdziwym doktorem medycyny, Boyle stwierdzi³ w rozmowie z Pembrym, ¿e maj¹dziœ do czynienia z „jakimœ cholernym belfrem z podstawówki".Pembry próbowa³ wyjaœniæ Chiltonowi, ¿e wizyta inspektor Starling mia³a miejscewskutek niedopatrzenia stra¿nika na dole i oni nie ponosz¹ tu ¿adnej winy, aledyrektorowi szpitala wcale nie poprawi³o to humoru.Chiltona nie by³o przy kolacji i, przy wspó³pracy oszo³omionego Lectera, Boylei Pembry zastosowali w³asn¹ metodê dostarczenia do œrodka tacy z jedzeniem.Metoda okaza³a siê znakomita.— Doktorze Lecter, nie bêdzie pan dziœ potrzebowa³ do kolacji swojegogarniturku — oznajmi³ Pembry.— Proszê, ¿eby pan usiad³ na pod³odze i posun¹³siê do ty³u, a¿ bêdzie pan móg³ wystawiæ rêce przez kraty.Ramiona wykrêcone doty³u.Tak w³aœnie.Niech pan siê jeszcze trochê posunie i wyprostuje rêce.£okcie do siebie.— Pembry za³o¿y³ doktorowi kajdanki po zewnêtrznej stroniekraty, tu¿ pod poprzecznym prêtem.Prêt pod³u¿ny znajdowa³ siê miêdzy jegoramionami.— To trochê boli, prawda? Wiem o tym, ale nie potrwa to d³u¿ej jakminutê i oszczêdzi nam obu masê k³opotów.Doktor nie móg³ wstaæ ani nawet kucn¹æ.Z nogami wyci¹gniêtymi p³asko przedsob¹ nie móg³ kopaæ.Dopiero po dok³adnym unieruchomieniu wiêŸnia, Pembry wróci³ do biurka, ¿ebyzabraæ klucze do drzwi celi.Przymocowa³ do pasa pa³kê, wsadzi³ do kieszenipistolet gazowy i podszed³ do celi.Otworzy³ drzwi, Boyle wniós³ do œrodkatacê.Po zamkniêciu drzwi Pembry odniós³ klucze na biurko i dopiero wtedyuwolni³ z kajdanek doktora.Ani razu nie znajdowa³ siê z kluczami blisko krat wczasie, kiedy doktor móg³ siê swobodnie poruszaæ w celi.— Ca³kiem g³adko nam to posz³o, prawda? — zapyta³ Pembry.— Bardzo mi to odpowiada³o, dziêkujê panu — odpar³ Lecter.— Wie pan, chodzi mitylko o to, ¿eby jakoœ przez to przebrn¹æ.— Wszystkim nam o to chodzi, kochaneczku.Lecter pojada³ powoli z tacy, pisz¹c coœ, rysuj¹c i bazgrz¹c flamastrem w swoimnotatniku.Przekrêci³ kasetê w przymocowanym ³añcuchem do sto³u magnetofonie inacisn¹³ przycisk.Glenn Gould gra³ na fortepianie „Wariacje Goldbergowskie"Bacha.Wspania³a muzyka, ca³kowicie poza czasem i przestrzeni¹, wype³ni³azalan¹ œwiat³em klatkê i pomieszczenie, w którym siedzieli stra¿nicy.Dla siedz¹cego nieruchomo przy stole Lectera czas zwolni³ swój bieg, jakzawsze, gdy coœ zaczyna³o siê dziaæ.W jego uszach spokojnie, nie zmieniaj¹ctempa, p³ynê³y takty muzyki.Srebrzyste akordy Bacha przyæmiewa³y b³yskotaczaj¹cej go stali.Doktor wsta³, na jego twarzy malowa³o siê roztargnienie,z nóg zeœlizgnê³a mu siê papierowaserwetka.Unosi³a siê d³ugo w powietrzu, otar³a o nogê sto³u, zajaœnia³aodbitym œwiat³em, zako³ysa³a, zmieni³a kierunek i opad³a odwrotn¹ stron¹ nastalow¹ pod³ogê.Nie podniós³ jej, lecz szybko przeszed³ celê i schowa³ siê zapapierowym parawanem
[ Pobierz całość w formacie PDF ]