[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Tak jak wszyscy.Teraz mo¿esz nas opuœciæ.To, o czym mamy mówiæ, nie dotyczy bitwy ani te¿ciebie.- Dlaczego? - zapyta³ Kerk, siadaj¹c obok wodzów.- Co chcesz przede mn¹ ukryæ?- Zarzucasz mi.- Temuchin a¿ poblad³ z gniewu i chwyci³ za miecz.-Oskar¿asz mnie?- Nikogo nie oskar¿am.Sam siebie oskar¿asz.Spotykasz siê w sekrecie przedemn¹.Zabraniasz mi wejœcia.Obra¿asz mnie, zamiast mówiæ prawdê.Jeszcze razpytam:co ukrywasz przede mn¹?- To sprawa niewielkiego znaczenia.Paru ludzi z nizin wyl¹dowa³o na naszymbrzegu.Zniszczymy ich.- Dlaczego? To tylko handlarze - powiedzia³ spokojnie Kerk.- Czy nigdy nie s³ysza³eœ "Pieœni wolnego cz³owieka"?- Znam j¹ lepiej od ciebie.Pieœñ mówi, by burzyæ domy, które zrobi¹ z naswiêŸniów.Czy s¹ w okolicy jakieœ domy do zburzenia?- Nie, nie ma.Lecz wkrótce bêd¹.Ju¿ postawili swoje namioty.Jeden z wodzów wpad³ mu w s³owo, œpiewaj¹c wers z "Pieœni":".Nie znaj¹c domu innego, ni¿ namioty nasze."Temuchin zdo³a³ opanowaæ gniew.- Ci handlarze s¹ jak ostrze miecza, którym mo¿na zrobiæ ma³¹ rysê.Dzisiaj s¹w namiotach, a potem postawi¹ domy; po to, ¿eby lepiej handlowaæ.Na pocz¹tkuostrze miecza, a póŸniej ca³y miecz, który nas rozdzieli i zniszczy.Trzeba ichwypleniæ od razu!To, co mówi³ Temuchin, by³o absolutnie prawdziwe.Nie wolno by³o dopuœciæ, abyinni wodzowie zdali sobie z tego sprawê.Kerk milcza³ przez chwilê.- W tej sprawie musimy siê kierowaæ "Pieœni¹ wolnych ludzi" wtr¹ci³ Jason.-Pieœñ ta mówi nam.- Sk¹d siê tu wzi¹³eœ, kuglarzu? - przerwa³ mu Temuchin.- WyjdŸ st¹d.Jason otworzy³ usta, ale nie móg³ wymyœliæ nic m¹drego.Temuchin mia³niew¹tpliwie racjê.Sk³oni³ siê wodzowi, szepcz¹c jednoczeœnie Kerkowi:- Bêdê wszystko s³ysza³ przez dentifon.Jak bym coœ wymyœli³, to ci podpowiem.Kerk powiedzia³ coœ cicho.Jego g³os brzmia³ czysto w maleñkim radiu w ustach.Jasonowi nie pozosta³o nic innego, jak opuœciæ namiot.Pech.Przechodz¹c przez wyjœcie namiotu zobaczy³, ¿e jeden ze stoj¹cych przy nimstra¿ników pochyli³ siê.Drugi opuœci³ lancê.Nawet gdy mê¿czyzna wyci¹gn¹³ do niego rêce i chwyci³ go za przeguby, Jasonwci¹¿ jeszcze nie rozumia³, o co chodzi? Skrêci³ siê i wyrzuci³ do przoduprzedramiona, by wyrwaæ siê z prostego chwytu.Stoj¹cy z ty³u stra¿nik za³o¿y³mu na szyjê rzemieñ i zacisn¹³ na gardle.Jason nie móg³ siê broniæ.Bezskutecznie rzuci³ siê i wyprê¿y³, a po chwili straci³ przytomnoœæ.Rozdzia³ XVIKtoœ wciera³ œnieg w twarz Jasona, przywracaj¹c mu przytomnoœæ.Jason kaszla³ iplu³, wycieraj¹c œnieg z oczu.Rozejrza³ siê dooko³a.Nie wiedzia³, gdzie siêznajduje.Klêcza³ pomiêdzy dwoma wojownikami Temuchina.Jeden z nich trzyma³p³on¹c¹ pochodniê.Oœwietla³a ona krawêdŸ ciemnej szczeliny.- Czy znasz tego cz³owieka? - Jason rozpozna³ g³os Temuchina.Z ciemnoœciwy³oni³o siê dwóch mê¿czyzn i stanê³o przed nim.- Tak, wielki wodzu - potwierdzi³ jeden.- To jest nieprzyjaciel, który zosta³z³apany i potem uciek³.Jason przyjrza³ siê dok³adniej.Rozpozna³ kuglarza Oariela.- Nigdy nie widzia³em tego cz³owieka.To bzdury - wyksztusi³ Jason.- Wielki wodzu, pamiêtam, jak go z³apano i jak mnie póŸniej zaatakowa³.Sam te¿go widzia³eœ.- Tak.- Temuchin patrzy³ w twarz Jasona.Jego oblicze by³o ch³odne inieprzeniknione.- Oczywiœcie, to ten cz³owiek.To dlatego jego twarz wyda³a misiê znajoma.- Przecie¿ to k³amstwo.- zacz¹³ Jason, usi³uj¹c siê podnieœæ.Temuchin chwyci³ go za przeguby i popchn¹³ do ty³u, a¿ stopy Jasona trafi³y nakrawêdŸ przepaœci.- Mów prawdê, zdrajco! Stoisz na skraju Bramy Piek³a.Jeœli powiesz prawdê, byæmo¿e ciê nie zabijê.Mówi¹c to, Temuchin przechyla³ cia³o Jasona coraz bardziej w stronê przepaœci.Tylko dziêki temu, ¿e trzyma³ go za rêce, Jason nie lecia³ w dó³.To by³koniec.To, co jeszcze móg³ zrobiæ, to tylko ochroniæ Pyrrusan.- Uwolnij mnie, a powiem ci ca³¹ prawdê.Jestem z innego œwiata.Przyby³em tu,aby ci pomóc.Znalaz³em umieraj¹cego kuglarza Jasona i zabra³em mu imiê.Dawnonie widzia³ swoich i nikt go ju¿ nie pamiêta³.Pomaga³em ci.Uwolnij mnie, apomogê ci bardziej.Nagle w jego g³owie odezwa³ siê s³aby g³os: "Jason, czy to ty? Mówi Kerk.Gdziejesteœ?".Dentifon jeszcze dzia³a³.Mia³ wiêc jeszcze jak¹œ szansê.- Dlaczego tu jesteœ? - zapyta³ Temuchin.- Czy pomagasz ludziom z nizinwybudowaæ miasta?- Uwolnij mnie.Nie wrzucaj mnie w Bramê Piekie³.Powiem ci wszystko!Temuchin waha³ siê d³ugo, zanim odezwa³ siê znowu:- Jesteœ k³amc¹.Wszystko, co mówisz, jest k³amstwem.- Odwróci³ g³owê i na moment pochodnia oœwietli³a jego twarz.Uœmiechn¹³ siêponuro.- Uwolniê ciê – powiedzia³ i zwolni³ uœcisk.Jason wyci¹gn¹³ rêce, usi³uj¹c z³apaæ uciekaj¹c¹ krawêdŸ studni, lecz nie móg³nic zdzia³aæ.Lecia³ w ciemnoœæ.Poczu³ uderzenie w plecy.W ramiê.Tar³ terazo œcianê, a ska³y rozdziera³y jego skórzane odzienie.Potem zwê¿enie skoñczy³osiê.Znowu lecia³ bezw³adnie.Spada³ nieskoñczenie d³ugo - sekundy, minuty,wiecznoœæ.Wreszcie uderzy³ o dno.¯y³ jeszcze, co go bardzo zdziwi³o.Otar³coœ z twarzy i zda³ sobie sprawê, ¿e jest to œnieg.Zaspa! Tutaj, na dnie BramyPiek³a! Siedzia³ w piekle - w œniegu.- Niech ¿ywi nie trac¹ nadziei! - powiedzia³ na g³os.Jak¹ jednak móg³ mieænadziejê? Wyci¹gnie go Kerk - podtrzymywa³ siê na duchu.W chwili, kiedy o tympomyœla³, jêzyk natrafi³ na ostry kawa³ek metalu w ustach.Z rosn¹cymprzera¿eniem Jason wyplu³ pokruszone resztki dentifonu.Spadaj¹c musia³nieœwiadomie zgnieœæ go zêbami i zniszczyæ.- Znowu musisz radziæ sobie sam, Jason - szepn¹³.S³aby dŸwiêk jego g³osu w przyt³aczaj¹cej ciemnoœci wcale go nie ucieszy³
[ Pobierz całość w formacie PDF ]