[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.By³o to jednak zwykle dziecko mniejsze od niego, a wœciek³oœæ nie by³atak œlepa, ¿eby chcia³ je zraniæ lub coœ mu odebraæ.Jacko móg³by uczestniczyæw morderstwie, kiedy na przyk³ad po dokonanym przez paru ch³opców napadzieprzychodzi po nich policja i jeden z nich powiada: „Daj mu w ³eb, ch³opie.Niech ma za swoje.Zastrzel go”.Pragn¹ morderstwa, s¹ gotowi do niegozachêcaæ, ale nie maj¹ doœæ silnych nerwów, by pope³niæ je w³asnymi rêkami.Takbym w³aœnie to okreœli³.Teraz wygl¹da na to — doda³ doktor — ¿e mia³em racje.Calgary zapatrzy³ siê na dywan, wydeptany dywan, z ledwie widocznym wzorem.— Nie wiedzia³em — rzek³ — w co siê pakujê.Nie uœwiadamia³em sobie, jakie tobêdzie mia³o znaczenie dla innych.Nie wiedzia³em, ¿e to mo¿e… ¿e to musi…— Tak — zgodzi³ siê doktor.— Tak to wygl¹da, czy¿ nie? Jakby wpakowa³ siê pandok³adnie w sam œrodek.— W³aœnie o tym chcia³em z panem mówiæ.Na pierwszy rzut oka nie widaæ, ¿ebyktoœ z nich mia³ prawdziwy motyw, by j¹ zabiæ.— Na pozór nie.Jednak je¿eli rozejrzy siê pan trochê, och, tak, myœlê, ¿eznajdzie siê mnóstwo powodów, dla których ktoœ pragn¹³by j¹ uœmierciæ.— Dlaczego? — zapyta³ Calgary.— Jest pan pewien, ¿e to pañska sprawa?— Uwa¿am, ¿e tak.Nie mogê nic na to poradziæ.— Mo¿e czu³bym tak samo na pañskim miejscu… Nie wiem.Powiedzia³bym, ¿e ¿adne znich nie by³o sob¹.Przynajmniej, jak d³ugo ich matka — nazywam j¹ tak zprzyzwyczajenia — jak d³ugo ich matka ¿y³a.Mia³a coœ, co trzyma³o ich razem.— W jaki sposób?— Zaspokaja³a ich potrzeby finansowe.I to ca³kiem nieŸle.To by³ wielkidochód.By³ dzielony miêdzy dzieci w takim stosunku, jaki powiernicy uwa¿ali zaw³aœciwy.Ale choæ pani Argyle by³a tylko jednym z nich, jak d³ugo ¿y³a, jej¿yczenia obowi¹zywa³y.— Jest interesuj¹ce, jak wszyscy ci m³odzi ludzie próbowali uciec.Jakwalczyli, by nie przystosowaæ siê do modelu, który dla nich stworzy³a.Poniewa¿stworzy³a taki model, i to dobry.Pragnê³a daæ im odpowiedni dom, dobrewykszta³cenie, wysokie kieszonkowe i zapewniæ start w wybranych przez siebiezawodach.Chcia³a traktowaæ ich, jakby byli dzieæmi jej i Leo Argyle’a.A onimieli zupe³nie inne sk³onnoœci, uczucia, uzdolnienia i pragnienia.M³odyMichael pracuje teraz jako sprzedawca samochodów.Hester w pewnym stopniuodesz³a z domu i wybra³a scenê.Zakocha³a siê w bardzo nieodpowiednim typie iabsolutnie nie by³a dobr¹ aktork¹.Wróci³a do domu.Musia³a przyznaæ — azrobi³a to niechêtnie — ¿e matka mia³a racjê.Natomiast Mary Durrant poœlubi³apodczas wojny m³odego cz³owieka, przed którym ostrzega³a j¹ matka.By³ dzielnymi inteligentnym m³odzieñcem, ale zupe³nym g³upcem w sprawach interesu.Potemzachorowa³ na polio.Zosta³ przywieziony na rekonwalescencjê do Sunny Point.Pani Argyle nalega³a na nich, ¿eby zostali tam na zawsze.M¹¿ by³ chêtny, aleMary rozpaczliwie sprzeciwia³a siê.Chcia³a mieæ w³asny dom i mê¿a dla siebie.Niew¹tpliwie musia³aby ust¹piæ, gdyby matka ¿y³a.— Micky, drugi z ch³opców, by³ zawsze m³odym cz³owiekiem pe³nym pretensji.Mia³g³êboki ¿al do swojej matki za to, ¿e go porzuci³a.Dozna³ tego jako dziecko inigdy nie przebola³.Podejrzewam, ¿e w g³êbi serca zawsze nienawidzi³ swejprzybranej matki.— Jest tam jeszcze ta szwedzka masa¿ystka.Ona nie by³a podobna do swojejchlebodawczyni.Mia³a wiele czu³oœci dla dzieci i lubi³a pana Argyle.Zazna³awielu dobrodziejstw od pani Argyle i prawdopodobnie usi³owa³a okazaæwdziêcznoœæ, ale to siê jej nie udawa³o.Z trudem mogê sobie wyobraziæ, ¿e touczucie niechêci mog³o spowodowaæ, by uderzy³a swoj¹ dobrodziejkê pogrzebaczemw g³owê.Ostatecznie mog³a odejœæ w ka¿dej chwili.Je¿eli chodzi o panaArgyle…— W³aœnie.Co z nim?— Chce siê ponownie o¿eniæ — powiedzia³ MacMaster.— I ¿yczê mu szczêœcia.Bardzo mi³a m³oda kobieta.Serdeczna, ¿yczliwa, dobratowarzyszka i ogromnie w nim zakochana.Pracowa³a tam od dawna.Co czu³a dopani Argyle? Mo¿e pan to odgadn¹æ równie dobrze jak ja.Naturalnie œmieræ paniArgyle uproœci³a wiele spraw.Leo Argyle nie jest typem cz³owieka, któryuci¹³by sobie romans z sekretark¹, mieszkaj¹c z ¿on¹.Ani — jak s¹dzê — nieporzuci³by ¿ony.— Widzia³em ich oboje — rzek³ wolno Calgary.— Rozmawia³em z nimi.Nie mogêuwierzyæ, ¿eby któreœ z nich…— Wiem.Nie mo¿na w to uwierzyæ.A jednak ktoœ z domowników to zrobi³.— Naprawdê pan tak myœli?— Nie wiem, co innego mo¿na myœleæ.Policja jest ca³kowicie pewna, ¿e nie móg³to byæ nikt z zewn¹trz i prawdopodobnie ma racjê.— Ale kto z nich? — zapyta³ Calgary.MacMaster wzruszy³ ramionami.— Po prostu nie wiadomo.— Nie ma pan ¿adnego pomys³u przy ca³ej swojej znajomoœci tej rodziny?— Gdybym mia³, nie powinienem panu mówiæ.Ostatecznie do czego musia³bym dojœæ?Je¿eli nie przegapi³em jakiegoœ czynnika, ¿adne z nich nie wydaje mi siêmorderc¹.A jednak nie potrafiê nikogo z nich wyeliminowaæ.Nie — doda³ powoli.— Jestem zdania, ¿e nigdy siê nie dowiemy.Policja przeprowadzi œledztwo.Bêd¹robiæ, co tylko mo¿liwe, ale zdobyæ dowody po tak d³ugim czasie… — potrz¹sn¹³g³ow¹.— Nie, nie s¹dzê, ¿ebyœmy kiedykolwiek dowiedzieli siê prawdy.Zdarzaj¹siê podobne wypadki.Czyta siê o nich.Piêædziesi¹t — sto lat temu, sprawy, wktórych jedna z trzech, czterech czy piêciu osób musia³a pope³niæ zbrodniê, alebrakowa³o dowodów i nikt nie by³ w stanie rozwi¹zaæ sprawy.— Myœli pan, ¿e w tym wypadku bêdzie tak samo?— Có¿, tak uwa¿am… — znowu rzuci³ bystre spojrzenie na Calgary’ego.— I w³aœnieto jest straszne, prawda?— Okropne — odpar³ Calgary.— Ze wzglêdu na niewinnych.Dok³adnie to mipowiedzia³a.— Kto? Kto powiedzia³ i co?— Ta dziewczyna: Hester.Powiedzia³a, ¿e nie potrafiê zrozumieæ, i¿ chodzi oniewinnoœæ.To co pan mi mówi³.¯e nigdy nie dowiemy siê…— …kto jest niewinny? — dokoñczy³ za niego doktor.— Tak, gdybyœmy tylko mogli poznaæ prawdê.Nawet je¿eli nie dojdzie doaresztowania, procesu i wyroku.Po prostu wiedzieæ.Poniewa¿ w przeciwnymrazie… — przerwa³.— W przeciwnym razie?— Niech pan sam do tego dojdzie… Nie potrzebujê tego mówiæ, pan to ju¿ zrobi³.Po chwili ci¹gn¹³ dalej:— To przypomina mi sprawê Bravo.Ju¿ minê³o prawie sto lat, a wci¹¿ pisz¹ oniej ksi¹¿ki, wymyœlaj¹c dobre historie o tym, ¿e zrobi³a to ¿ona albo paniCox, albo doktor Gully, a nawet jakoby Charles Bravo za¿y³ truciznê, wbreworzeczeniu koronera.Wszystko to s¹ teorie mo¿liwe do przyjêcia, ale nigdy niepoznamy prawdy.I tak Florence Bravo, opuszczona przez rodzinê, zmar³a samotniewskutek pijañstwa, a pani Cox, skazana na ostracyzm z trzema synkami, ¿y³a dopóŸnej staroœci, bêd¹c w przekonaniu wiêkszoœci ludzi morderczyni¹.DoktorGully zosta³ zrujnowany zawodowo i towarzysko…— Ktoœ by³ winny… i uda³o mu siê ujœæ.Inni byli niewinni i im siê niepowiod³o.— To siê nie mo¿e zdarzyæ w tym wypadku — powiedzia³ Calgary.— Nic mo¿e!ROZDZIA£ ÓSMYIHester Argyle przegl¹da³a siê w lustrze
[ Pobierz całość w formacie PDF ]