[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.W zetknięciu z tym drobnym, lekkim jak piórko dzieckiem jakoś dziwnie zrobiło mu się na sercu.— Miałeś rację, Kakot — głos jego zabrzmiał poważnie, ale oczy śmiały się na widok dziecka.Od tej pamiętnej chwili Kakonita stała się najważniejszą osobą na „Maud".Wiedząc, że mała Czukczenka godzinami potrafi stać na pokładzie wyczekując go, Amundsen powracał szybciej niż zwykle z wypadów w teren.Podczas jego nieobecności żadna siła nie mogła zmusić dziewczynki do przełknięcia najsmaczniejszego placka czy kawałka ulubionej czekolady.— Jak kapitan wróci — odpowiadała niezmiennie, powtarzając zasłyszane od innych słowa.Kakot z radością patrzył na wypełniające się z każdym tygodniem policzki dziecka i na wielkie czarne oczy, w których nie było już smutku.— Jeśli chcesz, zabiorę ją ze sobą do Norwegii, wychowam, ukończy szkołę — oświadczył mu pewnego dnia Amundsen.Młody Czukcz spojrzał na niego z wdzięcznością.— Zrób tak, kapitanie, sam nie wiem, co z nią począć, jak odpłyniecie stąd, będzie znów głodować.— Zrób tak, kapitanie — powtórzyła jak papużka mała nie rozumiejąc sensu rozmowy.— Dobrze, od tej chwili jesteś moja — odpowiedział Amundsen i ogarnęło go uczucie jakiejś gorzkiej tkliwości.Po paru tygodniach na „Maud" zjawił się traper, Australijczyk, handlujący futrami.Żona jego, córka wodza jednego z syberyjskich plemion, powiła mu siedemnaścioro dzieci.Widząc, jak troskliwą opieką otaczano na „Maud" Kakonitę, poprosił Amundsena, by zechciał, płynąc w jesieni do Europy, zabrać jego dwunastoletnią córeczkę Kamillę i umieścić ją w jakiejś dobrej szkole w Kristianii.Kamilla o śniadej cerze matki i niebieskich oczach ojca zaprzyjaźniła się od razu z małą Czukczenką, zdobywając sobie szybko serce Amundsena i sympatię załogi.— Pana paszport?Szybkim ruchem urzędnik otworzył książeczkę, rzucił okiem na fotografię — na długą, przetykaną srebrem brodę, na wielkie ciemne okulary skrywające oczy pasażera — i zmieszany powiedział:— Sorry, mister Johnson, to pomyłka, pan jest tak bardzo podobny do kogoś, przez moment sądziłem, że.bardzo przepraszam.Jakie ładne córeczki — dorzucił patrząc ciekawie na obie dziewczynki, których egzotyczna uroda rzucała się w oczy.Mister Johnson, mieszkaniec Nowego Jorku, schodził już po trapie na ląd, a urzędnik raz jeszcze zerknął w jego stronę.— Te szerokie bary, ta postawa, ten nos, dałbym sobie rękę uciąć, że to nasz Amundsen — zamruczał do siebie.Urzędnik celny dobre miał oko.Z wielką brodą, w okularach, z amerykańskim paszportem na cudze nazwisko, w Norwegii zjawił się Amundsen.Po raz pierwszy wracał do kraju, nie mogąc pochwalić się sensacyjnymi zwycięstwami, nie chciał poza tym nikogo wtajemniczać w nowe, śmiałe plany.Pragnął mieć spokój.Nie przestawała nurtować go myśl o samolotach.„Może to i dobrze, że wybuch wojny uniemożliwił mi wtenczas, w roku 1914, użycie maszyny zbudowanej z drzewa i płótna" — powtarzał.Obecnie najnowszy model firmy „Junkers", wykonany z duraluminium, pobił rekord świata, utrzymując się w powietrzu dwadzieścia siedem godzin.Wyczyn ten obudził uśpione marzenia Amundsena.Zafascynowany wczytywał się w opisy tego wspaniałego lotu.„W sam raz coś dla mnie — myślał — taka maszyna wystarczyłaby mi w zupełności na przelot nad Północnym Oceanem Lodowatym, z Point Barrow na Spitsbergen.Przekonałbym się, czy na oceanie nie ma jakichś nie odkrytych wysp, kto wie, może nieznanego kontynentu?"„.Czyżby rzeczywiście szczęście znów uśmiechnęło się do mnie? — zanotował po przyjeździe do Kristianii na wieść, że tym razem bez próśb, błagań i żebraniny parlament Norwegii przyznał mu kredyty w wysokości pół miliona koron.— Co na to wpłynęło? Przecież, jak dotychczas, dryf »Maud« nie przyniósł jeszcze żadnych sensacyjnych wyników."Wkrótce Amundsen zrozumiał.W roku 1922 Europa wchodziła w okres kryzysu ekonomicznego, wartość pieniądza malała z każdym niemal dniem.Hojny gest parlamentu okazał się wkrótce niewystarczającą pomocą.Amundsen nie tracił jednak nadziei, że czegoś jeszcze w życiu dokona, jakkolwiek światowej sławy kardiolog, którego porady zasięgnął w Londynie, nie ukrywał przed nim, że stan jego zdrowia jest wręcz niepokojący.— Czy nie czas już pomyśleć o wypoczynku, panie kapitanie? To nie sprawa wieku, zmarnowały pana lata ustawicznych nadmiernych wysiłków.Zatrucie dwutlenkiem węgla pozostawiło poważne ślady na pańskim sercu.Trzeba mu teraz oszczędzać zbyt gwałtownego zmęczenia.Musi pan bardziej dbać o siebie i raz na zawsze pożegnać się z wyprawami polarnymi.W przeciwnym razie nie odpowiadam za pana serce.Proszę o tym pamiętać i wyciągnąć z tego, co mówię, odpowiednie wnioski.— Co za szczęście, że Hanna Henrikke nie żyje, oczy wypłakałaby ze zgryzoty na widok tych twoich córek! Coś ty najlepszego zrobił, Roald! Mało to panien za tobą wzdycha u nas, a ty.— Betty energicznie poprawiła biały wykrochmalony czepek, który przekrzywił się w momencie powitania.— Ależ, moja droga.— próbował przerwać potok jej słów Roald.— To nie są moje córki, to przybrane.Stara piastunka machnęła tylko ręką.— Znam ja się na takich sprawach, wystarczy spojrzeć, mnie nie zwiedziesz.Jakżeś ty mógł? Czemuś mi nic dawniej nie mówił? Przecież to już duże dziewczynki.Ładne są nawet, trzeba przyznać, ta maleńka z czarnymi ślepkami rzuciła mi się na szyję, a ta starsza oczy ma twoje, tylko że w ciemnej oprawie.Dałam im po kawałku ciasta, bawią się na werandzie.Jak myślisz, który pokój im damy? Amundsen daremnie usiłował dojść do słowa.— Jedna pociecha, że ustatkujesz się wreszcie, będziesz siedział w domu, zamiast ganiać po świecie.I to dobre.Jak myślisz, co przygotować im na obiad, nie mogę się z nimi dogadać, dowiedzieć, co lubią?— Wszystko będzie im smakować, Betty, wszystko, co zrobisz, i mnie także!Odetchnął z ulgą, kiedy przygarbiona ciężarem lat piastunka znikła za drzwiami.Rozsiadł się wygodnie w fotelu.Dobrze było w domu, cicho, spokojnie.W nawisłej nad oknem czapie śnieżnej zapalało kolorowe iskierki, w ogrodzie krzaki ulubionych róż skryły się pod białą puszystą kołdrą.Ogołocone z liści gałęzie wina śmiałymi pędami podeszły pod sam parapet.Na kominku płomień obejmował suche brzozowe polana, z którycii rozżarzonymi płatami, skręcając się z trzaskiem, odpadały białe płaty kory, odbijał się w cynowych misach zawieszonych na ścianie, w złotej ramie portretu matki nad biurkiem.Roaldowi wydawało się przez chwilę, że Hanna Henrikke uśmiechnęła się do niego dobrotliwie, jak za dawnych lat, kiedy przybiegał na jej wołanie ze stoczni, tych lat, w których wszystko wydawało się proste, łatwe.Z przyjemnością wsłuchiwał się w brzękanie rondli na kominie i w wesołe głosy dziewczynek.Szybko widać doszły do porozumienia z Betty.Łagodny uśmiech opromienił twarz Amundsena, ścierając z niej piętno surowości.Po kilku dniach domowej sielanki — podczas których Kakonita i Kamilla z kretesem zawojowały oddaną piastunkę — wybuchła tragedia.Amundsen oświadczył, że wyjeżdża, a obie dziewczynki musi oddać do najlepszej szkoły w Kristianii, że muszą zamieszkać w internacie.— Jesteś bez serca, Roald! — oświadczyła rozgoryczona Betty.— Nie podejrzewałam cię o to
[ Pobierz całość w formacie PDF ]