[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- „Błogosławionaś ty między niewiastami i błogosławiony owoc żywota twego" - przesunęła kolejne ziarnko różańca Elżutka.-Nic tobie nie zaszkodziło, masz strusi żołądek, pewnie to całkiem coś innego.Antośka odwrócił głowę, błysnął zalotnie białymi zębami, spiczastymi na końcach jak u młodego psa:- Panienki! Ej, panienki! Niechaj skazo, jak jechać, czy na Budziniszki, czy na Soboluńcy! Na Soboluńcy bliżej, nu droga drennowata.- Jedź tak, jak najbliżej! Czego marudzisz?! - krzyknęła Elżutka.- Elżuniu, wiesz, jeżeli będę miała dziecko, to musi być dziewczynka, ja wolę dziewczynki, nie lubię mężczyzn, nie wierzę im- szepcze do siostry Maryśka.Już są na górce pod lodownią.W dole całe Juryszki jak na dłoni: sczerniałe dachy świrna, stodoły, odryny, domu.- Czy wiesz, kto mnie żegnał najczulej, jak wyjeżdżałam z Kazikiem? - powiedziała Maryśka.- Ta stara wariatka Zośka, co mówi: „Ja powiem, ja powiem." Tylko ona nade mną płakała.Ani mama, ani tatko, tylko ona.- Ee tam, ty zawsze coś na rodzinę wymyślisz - machnęła ręką Elżutka.- A Zośkę ,ja powiem" psy w Lewkiszkach zagryźli - odwróciłgłowę parobek - obstąpili na krzyżówce i zagryźli.- O Boże! Co Antośka mówi?! To straszne! - zawołała Maryśka.- Zawsze bałam się psów - wzdrygnęła się.- Biedna Zośka.201- Nikto jej nie żałował, sumaszetszy była - dodaje parobek.- To też człowiek.I ona jedna po mnie płakała.- Ścichnij lepiej! - nakazała Elżutka.- Nie opowiadaj takich rzeczy byle komu.Wjechali na dziedziniec porośnięty niską zieloną trawą.Te same otwarte szeroko wrota, ten sam stary płot.Czochra się o niego świnia, na żerdkach, jak kiedyś, schną czarne sagany, suszą się płócienne ścierki.- Kto to idzie przez podwórze? To chyba Broniś? - zawołała Maryśka.- Prrr!Zeskoczyła z wozu, podbiegła do brata.Broniś, krępy, przysadzisty, w samodziałowej marynarce, nie ma na głowie ani jednego włoska.Różowa łysina lśni jak wypolerowana.- Coś ty z siebie zrobił, Broniś? - zdziwiła się Maryśka.- Co się stało?! Żeby tak wyłysieć! Wezmę cię do Lidy, może jest na to jakieś lekarstwo.- Ot, wielka bieda - wzruszył ramionami Broniś - wzięli i wyleźli.Ja tam nie bieduję, ale o, Maryśka jak rozpaniała, jak odpasła się na mężowskim chlebie, no, no.- Jak tatko? Powiedz, jak tatko?Broniś podrapał się po łysinie w zakłopotaniu.- Musi, co mamie.Leży wyschły jak ten szakalik.Nikogo już nie łaje, sił w nim tyle co w kurcżaczku.Już wybiegła do nich matka w welwetowej, ciemnej sukience.Elżutka wydala dyspozycje parobkowi, żeby wyprzągl konie, wytarłdo sucha, dał owsa.W pobrużdżonej twarzy matki błyszczały rży.- Dobrze, że przyjechały choć na ostatnie ojcowskie błogosławieństwo - powiedziała.- Wspomniał mnie? Mówił coś o mnie? - dopytuje się Maryśka.- Dwa dni temu wspomniał.- Co mówił? Co?- Że dobrze, że Maryśka zamężna, że za sędziego poszła, tylko tyle.Czy wiesz, że on tylko Kostusia chce widzieć, tylko jego?Posłałam dziś po niego Antolkę.Żeby choć uśpiała, żeby zdążyła.W sypialnym pokoju na wysokich poduszkach wyschła ojcowska twarz, ręce niespokojne na pierzynie.Siedziała przy nim 202Janeczka, odganiała muchy, które matka machinalnie łapała jedną po drugiej.Elżutka przyklękła, przeżegnała się jak w kościele.Maryśka podeszła do leżącego, strach ścisnął jej serce, pochyliła się nad nim.- Ko.Kostuś? - dobywało się ze zsiniałych ust umierającego.- Ko.stuś - rzęził - Ko.Jakiś ruch za drzwiami.Antolka zgrzana, spocona, w przekrzywionej na bok chustce kiwnęła ręką na Marię, żeby wyszła do sieni.- I co? I co? Przyjechał? Gdzie on? - pytała gorączkowo Maria.- A pani, a mileńka moja, przeciwny był, za nic jechać nie chciał.Co ja się panicza naprosiła.Co ja naprosiła - szeptała Antolka.Umierający otworzył oczy, coś zacharczał.Pochyliła się nad nim Maria.- Kto.prosi się - zapytał wyraźnie - jaka świnia? Nie.nie zmarnujcie jej.Ktoś parsknął śmiechem, chyba Maryśka.- W takiej chwili! - zgromiła ją Elżutka - w takiej chwili!!!Pociemniało w drzwiach.Stał w nich Kostuś, miął czapkę w rękach niezdecydowany.- Wejdź - kiwnęła na niego Maria - podejdź bliżej.- To Kostuś, twój pierworodny, przeszedł po ojcowskie błogosławieństwo - powiedziała wyraźnie do ucha umierającego.-Kostuś, pocałuj ojca w rękę - nakazała.Kostuś ujął rękę ojca.Prąd jakiś przeszedł przez ciało chorego.- Pocałuj! - nagliła matka.Ale Kostuś nie pocałował.Trwali tak chwilę.- Powiedz coś - szepnęła Maria - przeproś tatkę.- Tatko - przełknął ślinę Kostuś - co złego, to nie ja, wie, jak to jest.- Ty! - wycharczał ojciec - Ty! Ja.ja.Już nic nie powiedział więcej.Głowa opadła mu na bok.Kostuś położył na pierzynę ojcowską rękę.Elżunia wetknęła w nią zapaloną gromnicę, przytrzymała żeby nie upuścił.Zebrane w sieni baby zaczęły głośno zawodzić nad zmarłym.203- Ojciec powiedział, że ci przebacza, synu - oświadczyła Maria.- Masz jego przebaczenie.Bogu dzięki! Tyle łez nad wami wylałam, tyle łez.- Czego było płakać - mruknął Kostuś.- Ja tam o to nie stoję, mama.- Wypluń te słowa! - krzyknęła matka.- Elżuniu, jak mysTisz? Czy tatko Kostusia pobłogosławił, czy przeklął? - pytała potem siostry Maryśka.- Masz tobie.Znów coś na rodzinę wymyśliła - zezłościła się Elżutka.- Zamilcz! Nie rozpowiadaj byle czego.Lepiej pacierz zmów!Modlili się wszyscy.Ojciec w czarnym surducie zalatującym naftaliną leżał w salonie na ławie przykrytej kilimem, a matka modliła się głośno.Wtórowały jej klęczące baby.Przez drzwi przecisnęła się wdowa Emilia, padła na kolana, zawyła głośno, przejmująco.Odwróciły się ku niej wszystkie głowy.- Patrzajcie, jak mocno przeżywa - szeptały baby - widzieli!- Wstydu nie ma! - syknęła Elżunia.- Broniś, wyprowadźją! - nakazała.Ale to Maria wstała z klęczek, to Maria otoczyła ramieniem plecy płaczącej.Wyszły obie do sypialni rodziców i długo szeptały przytulone do siebie, zespolone w smutku.- Jak mama mogła?! Jak mogła gadać z tą kochanicą?! - zezłościła się Elżutka.- To mój mąż i jego kochanka! - uśmiechnęła się matka.- I nasza młodość, i nasze gorące lata.Tobie nic do tego.- Powiedzcie! - plasnęła w ręce Elżunia
[ Pobierz całość w formacie PDF ]