[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Czuł się wewnętrznie rozdarty między lojalność a miłość.Co powinien zrobić? Nie znalazł odpowiedzi, nic zatem nie robił.Czuł się irytująco bezradny.Bezczynność nie była żadnym rozwiązaniem, ale wydawało się, że tylko do tego jest zdolny.Obecność Liesl pogłębiała uczucie coraz większej frustracji.Była niezwykle troskliwa i uprzejma, jakby myśl o zbliżającym się rozstaniu kazała jej przeanalizować i ocenić ich dziwny stosunek.Tamtego popołudnia przyszła do szopy krytej liśćmi palmowymi, gdzie gotowano korę chinowca w olbrzymich metalowych kadziach.Gabriel stał bez koszuli i bambusowym kijem mieszał bulgocący płyn, od kłębów pary i żaru ognia jego chude piersi mokre były od potu.Kiedy ją zobaczył, przerwał pracę.Trzymała w ręce dwa „prawdziwe” papierosy - „od Ericha”, powiedziała.Stanęli w cieniu rozłożystego mangowca i paląc rozmawiali o przyszłości.- Cieszysz się, że wracasz do domu? - spytała.- Tak.Chyba tak.- Pojedziesz może do uzdrowiska Leamington.- Co takiego?- Odwiedziłam kiedyś Leamington.Mieszkała tam matka Ericha.- Nigdy tam nie byłem.- Przyjemne miasto.Uprzejma wymiana zdań sprawiła mu nieznośny ból.Opanował go strach, czuł się jak uczeń pierwszego dnia w nowej szkole z internatem: czekały go rzeczy dziwne, zdumiewające.W jaki sposób będzie musiał się sprawdzić? Na jakie próby zostanie wystawiony?Nagle wyraźnie i dobitnie zdał sobie sprawę, że nie stanie na wysokości zadania, że jest słaby.Czuł, iż się poddaje i rozpaczliwie potrzebuje pomocy.Spojrzał na stojącą obok silną, spokojną kobietę.Przyglądała się promieniom słońca na wypalonej żarem trawie poza kręgiem cienia.Ręka z papierosem zastygła w powietrzu, spirala niebieskiego dymu unosiła się w górę w ciemnozielony gąszcz liści nad ich głowami.Ogarnęło go nagle okropne uczucie, że nic poza tym momentem, poza Nandą, w przyszłym życiu nie będzie już tak trwałe i pewne.Poddał się zatem bez zastanowienia nastrojowi tej ufnej ciszy.Potem Liesl odeszła i wątpliwości, jak gołębie pocztowe, wróciły i zaczęły go nękać.Wspomnienie tych ulotnych chwil w cieniu drzewa skłoniło go tego wieczoru do podjęcia ryzykownego wypadu przez plantacje do bungalowu Liesl.Wszędzie kwaterowało wojsko, musiał więc poruszać się bardzo ostrożnie.Chciał jednak zobaczyć ją raz jeszcze, pragnął ujrzeć jej blade, nieświadome niczego ciało i na zawsze utrwalić ten obraz w pamięci.Skoro tylko zobaczył mały bungalow, wiedział, że szczęście go opuściło.Na chwiejącej się werandzie rozgościła się grupa niemieckich oficerów w bardzo niechlujnych, obszarpanych mundurach.Siedziała z nimi Liesl i dwie żony plantatorów.Gabriel rozpoznał von Bishopa, jego charakterystycznie ogoloną na zero głowę, wydatny nos i wychudzone policzki, które nadawały jego twarzy wyraz jakby spłoszony, zdumiony.Gabriel zakradł się do swej kryjówki, mimo wszystko mając nadzieję, że jak zwykle ujrzy nagą Liesl w sypialni, tym razem jednak w jej pokoju nie zapaliło się światło.Postanowił czekać.Słyszał, jak goście opuszczają werandę i gromadzą się w bawialni małego bungalowu.Wkrótce z chaty kuchennej za domem służba zaczęła przynosić parujące misy jedzenia.W miarę jak goście zaczynali czuć się swobodniej, słyszał coraz głośniejsze rozmowy przy stole.Starał się znaleźć bezpieczne schronienie w gąszczu zarośli, wiedząc, że ma przed sobą kilka godzin czekania - wtedy to właśnie złamała się gałąź.Rozmowa toczyła się nieprzerwanie.Ze swego miejsca w zaroślach mógł niemal rozróżnić poszczególne słowa.Zadawał sobie bezwiednie pytanie, czy powinien się zdobyć na wysiłek i podsłuchiwać, ale postanowił dać sobie spokój.Potem zauważył, że przy tylnych drzwiach zrobił się jakiś ruch, posłyszał szmer głosów służących.Więc jednak hałas wzbudził podejrzenia.Postanowił bezzwłocznie stąd odejść.Siłą nakazał sobie spokój.Jakakolwiek nie rozważna ucieczka natychmiast go zdradzi.Przy tylnych drzwiach domu kręciła się służba.Najwyraźniej nie wiedzieli, co robić.Bardzo wolno Gabriel opadł na kolana.Nie spuszczając wzroku z grupy stojącej przy tylnych drzwiach, zaczął centymetr po centymetrze wycofywać się przez zarośla.Zobaczył, że z chaty kuchennej przyniesiono latarnię, z tylnych drzwi wygląda czyjaś biała twarz.- Halt - dobiegł go z tyłu cichy głos.Poczuł, jak serce mu zamiera.Odwrócił się.Stał nad nim biały oficer i dwóch askarysów z wycelowaną bronią.Na karabinach mieli zatknięte bagnety.Kiedy usłyszał pospieszne kroki od tylnych drzwi, poczuł, jak krew odbiega mu od serca.Kołyszące się światło latarni migotało na tępych stalowych ostrzach.Zemdlał.Oprzytomniał na werandzie bungalowu.Siedział na trzcinowym fotelu, z głową między kolanami.Oczy miał utkwione w nierównych deskach podłogi.Między butami zobaczył fruwającą mrówkę mającą tylko jedno skrzydełko, krążyła, daremnie próbując pokonać pewną odległość.Podniósł wzrok i ujrzał krąg niemieckich twarzy.Za oficerami stała Liesl.Trwała burzliwa wymiana zdań.Dyskutowano podniesionymi głosami.Jego obecność wywołała nieprawdopodobne zamieszanie.- Jak długo stał pan przed domem? - zapytano ostrym głosem po niemiecku.- Ftinf Minuten - skłamał automatycznie, zanim zrozumiał, o czym ich jednocześnie poinformował.Postanowił mówić po angielsku.- Pięć minut - powtórzył idiotycznie.Zanim znów opuścił wzrok, przez krótką chwilę pochwycił zatroskane spojrzenie Liesl.Lewa dłoń drżała gwałtownie, zakrył ją prawą.Słyszał dalszą rozmowę, tym razem ściszono głosy.Słyszał Liesl, a później donośne rozkazy.Siedział w milczeniu.Zaraz potem zobaczył Deega z grymasem uśmiechu na twarzy.Brutalnym szarpnięciem postawiono go na nogi i zabrano w asyście czterech askarysów.Zaprowadzono go główną ulicą Nandy do małej drewnianej szopy służącej za skład, tuż przy palisadzie obozu jenieckiego.Zanim został wepchnięty do środka, usunięto z niej kilka worków mąki kukurydzianej.Usłyszał zgrzyt rygla, szmer głosów, a potem zaległa cisza.Nie mógł się zorientować, czy pozostawiono przy nim strażnika.Obszedł po omacku szopę.Była mała, około dwóch metrów na trzy.W ścianach, zbitych nierówno z desek, widać było liczne szpary, przez które wkradało się blade światło księżyca.Strzecha zrobiona z trawy pełna była poruszających się owadów i jaszczurek.Gabriel usiadł w kącie.Ku swemu zdumieniu był zupełnie spokojny.Zastanawiał się, co z nim zrobią.Wyjrzał przez szczelinę w tylnej części szopy, ujrzał jedynie jakieś mgliste, niewyraźne zarysy.Po chwili dobiegły go czyjeś głosy.Drzwi zostały otwarte i weszło dwóch ludzi, jeden z latarnią w ręce
[ Pobierz całość w formacie PDF ]