[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Zrozpaczona, zamknęła oczy.Znowu.Jak dwie takie katastrofy mogły przydarzyć się w ciągu dwóch kolejnych dni?- Zdaje się, że to pani własność.Z trudem otworzyła oczy i najpierw wbiła wzrok w zniszczone długie buty muskające niemal jej sukienkę, następnie jej spojrzenie powędrowało po umięśnionych nogach, wąskich biodrach, płaskim brzuchu, a w końcu po torsie, do którego mocno przyciśnięty wiercił się Pan Bentley.- Panno Pedigrue - zaczął Gideon Payne, złowieszczo przeciągając sylaby.- Tak, proszę pana? - Dużo wysiłku ją kosztowało, żeby wykrztusić te słowa.- Byłbym niezmiernie wdzięczny, gdyby zechciała pani zapanować w jakiś sposób nad swoim kotem.Splotła dłonie, powstrzymując się przed zakryciem nimi twarzy.Gdyby podobne zdarzenie miało miejsce w domu ojca, z pewnością dostałaby lanie; zbiłby ją i pewnie zamknął w piwniczce, żeby odpokutowała za swoje grzechy.Nie mogłaby dziwić się temu człowiekowi, gdyby zechciał uczynić podobnie.Poczyniła w jego dobrach spustoszenia, których skala przerastała jej wyobrażenie.Widząc, że Gideon najwyraźniej czeka na jakąś odpowiedź, szepnęła:- Tak, proszę pana.Postaram się.Cierpliwie czekała na jakieś fizyczne zadośćuczynienie, Gideon jednak ograniczył się do podania jej Pana Bentleya, którego trzymał w taki sposób, jakby miał w rękach coś obrzydliwego.Kiedy wzięła od niego kota, podparł się rękami pod boki i spojrzał na nią tak, że sama miała ochotę zacząć wiercić się jak jej pupil przed chwilą.Omiótł ją spojrzeniem od czubka głowy po zakurzone noski butów i westchnął, jakby spotkała go wielka przykrość.- Widzę, że jeszcze się pani nie wykąpała.- Nie, proszę pana.Ja.właśnie.miałam.się.- Ze zdenerwowania w gardle jej zaschło i musiała odchrząknąć.Poniewczasie przypomniała sobie, że założyła czepek, sposobiąc się do ucieczki.Jeżeli tamte kobiety powiedziały mu, że była w wannie, od razu zorientuje się, że zamierzała czmychnąć.- Nie chciała nas pani chyba opuścić, prawda, panno Pedigrue?Czuła się zupełnie tak, jakby jej skóra zaczęła płonąć.Zrobiło się jej tak gorąco, że nie byłaby zdziwiona, gdyby okazało się, że świeci w ciemnościach.- Nie, proszę pana - nie tyle odpowiedziała, co od-szepnęła.- A wygląda pani, jakby wybierała się dokądś.- Nie, proszę pana.Ja tylko chciałam.- Gorączkowo szukała w myślach jakiegokolwiek pretekstu, ale nic jej nie przyszło do głowy.- Ja tylko chciałam pójść po mojego kota.- Aaa.I do tego był pani potrzebny czepek?W pokoju zapadła niezręczna cisza.Potts i Merri-weather uważnie przysłuchiwały się całej wymianie zdań.Constance chciała coś zrobić, ale nie potrafiła ruszyć się z miejsca.Gideon Payne wyraźnie nie uwierzył w jej wymówkę.- Nie, proszę pana.Ja tylko.Tylko co? Miała fanaberię wykąpać się w wyjściowym czepku? Bała się, że Birch go zabierze?- Miałam na myśli to, że.Na próżno szukała logicznego zakończenia zdania.- Tak? - spytał przeciągle, kiedy umilkła.- Chciałam.żeby wszystkie moje rzeczy były w jednym miejscu, dopóki nie dostanę któregoś pokoju.Ta informacja sprawiła, że jeszcze bardziej spo-chmurniał.Odwrócił się w stronę Potts i Merriweather, a kobiety złapały się za ręce jak małe dziewczynki, które przyprowadzono przed oblicze dyrektora szkoły.- Odnoszę wrażenie, że mówiłem, żebyście posłały kogoś po kufry i umieściły jej rzeczy w jednym z pokoi gościnnych, zanim będzie gotowy Złoty Pokój.- Tak, proszę pana - Merriweather odezwała się pierwsza.- Ale wszystkie sypialnie były zamknięte tak długo, że.Kiedy umilkła niepewnie, do akcji wkroczyła pani Potts.- Uznałyśmy, że najlepiej będzie, jak damy się pannie Pedigrue spokojnie wykąpać, a Betsy weźmie się za gruntowne sprzątanie.- Mhm.- Było oczywiste, że nie udało się im go udobruchać, ale odprawił je skinieniem ręki, by zająć się Constance.- Może powinna pani wrócić do łazienki i umyć się do kolacji.- Tak, proszę pana.- Mam trochę pracy, z którą trzeba się będzie uporać podczas posiłku.- Tak, proszę pana.Przyciskając kota do piersi, powoli ruszyła w stronę kuchni.- Och, jeszcze jedno, panno Pedigrue.Nie odezwała się, nie odwróciła.- Dopilnuję, żeby cena żyrandola została doliczona do sumy, którą jest już mi pani winna.Constance zacisnęła powieki.Lata miną, zanim swoją pracą zdoła spłacić dług, jaki miała u tego człowieka.Lata.Dopiero wtedy, kiedy hol zupełnie opustoszał, Gi-deon przestał kurczowo zaciskać szczęki, a mięśnie jego karku rozluźniły się.Co on sobie do cholery wyobrażał? Niemalże szantażem przymusił tę kobietę do zamieszkania u niego i podjęcia u niego pracy, ale dlaczego? Dlatego, że była łudząco podobna do Maury? Czy dlatego, że była pierwszą od lat osobą, która rozbudziła w nim ochotę na miłość?Przyglądając się kryształowym szczątkom u swoich stóp, Gideon potrząsnął głową.Oszalał i tyle.W przeszłości zawsze szczycił się swoim uczciwym traktowaniem kobiet.Nigdy nie zranił celowo przedstawicielki płci pięknej, a już z pewnością nie zmuszał żadnej do zamieszkania w jego domu.Chociaż faktycznie była mu coś winna za to lustro.Za wypadek w teatrze w równej mierze odpowiadał jego własny pies, co kot tej dziewczyny.A żyrandol?I tym razem szkody nie wynikały ze złej woli.Dlaczego więc uparł się, by pracowała jako jego asystentka? Czy naprawdę wierzył, że mogłaby uwolnić go od duchów przeszłości?Zmarszczył czoło.Zaledwie na chwilę przed jego wejściem do rezydencji zatrzymał go przed bramą posłaniec z teatru.Lester przesłał mu wieści z urzędu telegraficznego potwierdzające, iż panna Constance Pe-digrue faktycznie miała zapewnioną posadę w teatrze Royale.Wynajął też detektywa, który miał za zadanie zebrać resztę informacji, o które prosił Gideon.Gideon nie zamierzał spuszczać jej z oka, dopóki nie dowie się o niej wszystkiego.Wysłał Lesterowi wiadomość, żeby na razie nie wysyłał telegramu do prawników panny Pedigrue.Najpierw zamierzał sam z nią porozmawiać.Kiedy chłopak puścił się biegiem w kierunku dzielnicy teatralnej, Gideon poczuł w sercu dziwną radość.Jak na razie tłumaczenia Constance okazywały się prawdziwe.Rzeczywiście przyjechała do Nowego Jorku, żeby pracować w teatrze Royale jako szwaczka.Ta myśl wystarczyła, by ruszył energicznym krokiem do swojego gabinetu.Pod butami słyszał chrzęst szkła.Ale dopiero wtedy, kiedy kątem oka złowił dziwną minę Bircha uświadomił sobie, że się uśmiecha.A Birch najwyraźniej nie potrafił sobie przypomnieć, kiedy to ostatnio uśmiech gościł na twarzy jego pana.8Wróciła.Oparł się o chropawą, ceglaną ścianę, zamknął oczy i oddychał głęboko, starając się zapanować nad uczuciami: uniesieniem, trwogą, ulgą.Tak długo czekał na tę chwilę, tak trudno było mu uwierzyć, że Maura Payne rzeczywiście powróciła.Ale widział ją - siedziała w powozie, z twarzą w aureoli światła.Naprawdę wróciła do Nowego Jorku.Do niego.Do niego.Tak, jak obiecała [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • orla.opx.pl