[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.W pokoju paliło się jeszcze światło, krasnoludekzajrzał przez dziurkę od klucza i zobaczył studenta siedzącego i czytającego podartą książkęprzyniesioną ze sklepu.Jakże jasno było w pokoju! Z książki wydobywał się promień, któryprzemienił się w potężne, wysoko wznoszące się drzewo, rozpościerające swe gałęzie szerokonad studentem.Listki były świeżutkie, a każdy kwiat był prześliczną dziewczęcą główką,niektóre z tych główek miały oczy ciemne i promienne, inne znów jasne i przejrzyste.Każdyowoc był błyszczącą gwiazdą, w powietrzu unosił się przepiękny śpiew i muzyka.Krasnoludek nigdy nie wyobrażał sobie, nie widział ani nie słyszał takich wspaniałości.Stałna paluszkach i patrzał, patrzał, dopóki nie zgasło światło.Student zdmuchnął lampę i poszedłdo łóżka, ale mały krasnoludek stał mimo to wciąż jeszcze, bo ciągle słyszał cichy, ślicznyśpiew; była to kołysanka, śpiewana studentowi do snu.– Jakże tu pięknie! – powiedział mały krasnoludek.– Czegoś podobnego nie spodziewałemsię wcale.Myślę, że chyba zostanę na zawsze u studenta! – Myślał i myślał, zastanawiał sięrozsądnie i westchnął: – Student nie ma kaszy! – Więc zszedł z powrotem na dół do kupca idobrze zrobił, bo beczka zużyła już prawie całą wymowę, pani kupcowej, wypowiedziała jużjednym bokiem wszystko, co miała do powiedzenia, a teraz miała się właśnie obrócić na drugąstronę, aby wyczerpać swoją drugą połowę.Ale w tej chwili krasnoludek wrócił i zabrał dla panikupcowej jej dar wymowy.W całym sklepie, począwszy od kasy, a skończywszy na łuczywie, wszyscy zaczęli myślećtak jak beczka, poważali ją do tego stopnia i ufali jej tak bardzo, że kiedy kupiec czytał „Kronikęsztuki i teatru” co wieczora w swoim kurierku, myśleli, że wszystko to pochodzi od beczki.Lecz mały krasnoludek nie siedział już tak spokojnie jak dawniej, nie słuchał już tutejszejmądrości i tutejszego rozsądku; gdy tylko zabłysło światło na poddaszu, wydawało mu się, że toświatło przemienia się w mocne okrętowe liny, które go wyciągają w górę: musiał uciekać i198zaglądać przez dziurkę od klucza i wtedy ogarniało go takie potężne uczucie, jak nas, kiedypatrzymy na falujące morze, nad którym Bóg rozpętał burzę.Wtedy wybuchał płaczem, sam niewiedział dlaczego, ale w płaczu tym było coś błogiego.Jakże rozkosznie byłoby usiąść wraz zestudentem pod drzewem, ale to się nie mogło stać – więc pozostawało mu tylko patrzenie przezdziurkę od klucza.Stał tam w zimnym przedpokoju, a jesienny wicher wiał przez szczeliny w dachu: byłozimno, tak bardzo zimno, ale maleńki krasnoludek czuł to dopiero wtedy, kiedy gasło światło wpokoiku na poddaszu i dźwięki zamierały, zagłuszone świstem wiatru.Brr, jakże mu było wtedyzimno! Wsuwał się znowu w swój ciepły kącik, było tam tak przytulnie i bezpiecznie.Kiedynadeszło Boże Narodzenie i zjawiła się kasza z wielkim kawałkiem masła, kupiec zwyciężyłstanowczo.Lecz pośród nocy obudził krasnoludka jakiś straszny hałas, rozlegający się za okiennicamisklepu.Krzyczeli ludzie, walili w okiennice, stróż nocny trąbił: wybuchł wielki pożar.Cała ulicastanęła w jasnym blasku.Czy paliło się tu, w domu, czy u sąsiada? Gdzie? Wszystkich ogarnęłoprzerażenie! Pani kupcowa do tego stopnia straciła głowę, że wyjęła sobie z uszu złote kolczyki iwłożyła je do kieszeni, aby cośkolwiek uratować, kupiec pobiegł do swoich wartościowychpapierów, a służąca – po jedwabną mantylkę, kupioną za zarobione pieniądze.Każdy chciałratować to, co miał najmilszego, i krasnoludek tak samo: w paru podskokach pobiegł na schody iwpadł do pokoju studenta, który stał spokojnie przy otwartym oknie patrząc na pożar szalejący wsąsiednim podwórzu.Krasnoludek chwycił ze stołu cudowną książkę, włożył ją do swojejczerwonej czapeczki i mocno zacisnął ją obiema rękami.Największy skarb domu zostałuratowany.Potem ruszył, skoczył na dach, wysoko na komin i tam usiadł, oświetlonypłomieniami sąsiedniego pożaru: obiema rękami trzymał czerwoną czapeczkę, w której leżałskarb.Teraz poznał już swoje uczucia, wiedział, do kogo właściwie należy jego serce; ale gdyugaszono pożar i krasnoludek opamiętał się, powiedział:– Podzielę się pomiędzy ich obu, nie mogę wyrzec się tak zupełnie kupca ze względu nakaszę.Było to całkiem ludzkie uczucie.My wszyscy chodzimy przecież do kupca – po kaszę.199POD WIERZBĄOkolice małego miasteczka Köge są jednostajne.Miasto leży wprawdzie nad brzegiemmorza, gdzie zawsze jest pięknie, ale mogłoby tam być ładniej, niż jest; dookoła ciągną siępłaskie pola, a do lasu daleko.Ale tam, gdzie człowiek czuje się u siebie w domu, znajdujezawsze coś, za czym później tęskni, nawet będąc w najpiękniejszym miejscu świata.Trzeba więcprzyznać, że na krańcu miasteczka Kogę, tam gdzie kilka nędznych ogródków schodziło aż dobrzegu strumyka wpadającego do morza, było prześlicznie, zwłaszcza latem.Tego zdania byłyszczególnie dzieci sąsiadów, Knud i Joanna, które bawiły się razem i przełaziły jedno doogródka drugiego pod krzakami agrestu.W jednym ogródku rósł krzak dzikiego bzu, a w drugim – stara wierzba, właśnie pod tymdrzewem bawiły się dzieci tak chętnie.Pozwalano im na to, chociaż wierzba rosła tuż nadbrzegiem strumienia i z łatwością mogły wpaść do wody: ale Boże oko czuwa nad dziećmi,inaczej byłoby z nimi źle.Dzieci te były zresztą ostrożne, chłopiec tak bardzo bał się wody, żenawet latem nie chciał zejść na brzeg, gdzie inne dzieci biegały i pluskały się wesoło.Śmiały sięi szydziły z niego, i Knud musiał to wszystko znosić; lecz małej Joannie, córeczce sąsiada, śniłosię, że płynęła w łódce po zatoce Kogę, a Knud szedł do niej, zanurzył się zaraz po szyję, apotem woda zalała mu głowę.Od chwili gdy Joanna opowiedziała mu swój sen, chłopiec niecierpiał już nad tym, że go wyśmiewano za tchórzostwo, wspomniał tylko sen Joanny, napełniałogo to dumą; ale do wody nie wchodził.Ubodzy rodzice tych dzieci przebywali często razem, a Knud i Joanna bawili się w ogrodzie ina drodze, gdzie nad rowem rosły rzędem wierzby, nie były one piękne, gałęzie ich byłyodrąbane, ale przecież nie rosły tam dla ozdoby, tylko dla pożytku; ładniejsza była stara wierzbaw ogrodzie i tam właśnie spędzały dzieci miłe chwile, jak to się zwykło mówić.Pośrodku miasta Köge znajduje się duży rynek.W dni jarmarczne stały tam rzędy bud, gdziesprzedawano jedwabne wstążki, buciki i najrozmaitsze rzeczy.Na jarmarku panował zawszewielki ścisk i przeważnie padał deszcz; wtedy czuć było woń chłopskich sukman, ale takżeprzyjemny zapach pierników.Jedna buda była cała napełniona piernikami; najwspanialsze zewszystkiego było jednak to, że człowiek, który sprzedawał pierniki, mieszkał w czasie jarmarku200u rodziców małego Knuda i dawał mu od czasu do czasu mały pierniczek, którym chłopiecdzielił się, naturalnie, z Joanną
[ Pobierz całość w formacie PDF ]