[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Chociaż dzisiejszy dzień jest o tyle wyjątkowy, że toczy się końcowa debata w sprawie ustawy o kontroli broni i kilku członków Komitetu Prac Ustawodawczych musi pozostać w mieście.Markowi udało się przesunąć na środek pokoju.Sprzątająca jeden ze stołów kelnerka uśmiechnęła się do niego zalotnie.- Czy senatorowie płacą gotówką, czy też raczej podpisują rachunki?- Prawie wszyscy podpisują rachunki i płacą globalnie pod koniec każdego miesiąca.- Czy pani to jakoś księguje?- Owszem.Codziennie wpisujemy każdą pozycję do tej księgi.Wskazała ręką grube, czerwone tomisko, leżące na biureczku.Mark wiedział, że kluczowego dnia dwudziestu trzech senatorów jadło tutaj obiad, tyle powiedziały mu ich sekretarki.A może jeszcze jakiś senator spożywał tu obiad owego dnia i wcale nie zawiadomił o tym swojej sekretarki? Czuł, że jest o krok od stwierdzenia przynajmniej tego faktu.- Czy mogłaby mi pani pozwolić obejrzeć rachunki za typowy dzień? - uśmiechnął się Do kierowniczki.- Nie jestem pewna, czy mam do tego prawo.- Rzucę tylko okiem, dobrze? Chciałbym, żeby moja praca miała jak najwięcej autentycznych szczegółów.Spojrzał błagalnym wzrokiem na tę wyniosłą kobietę.- No dobrze - mruknęła wreszcie.- Ale szybko.- Weźmy pierwszy lepszy dzień.Na przykład dwudziesty czwarty luty.Otworzyła księgę i zaczęła wertować kartki.- To był czwartek - oświadczyła.Odczytała nazwiska: Stevenson, Nunn, Moyniah, Heinz, Dole, Hatfield, Byrd.A więc Byrd jadł tego dnia obiad w Senacie.Brooks także.Jeszcze kilka nazwisk.Templeman, Reynolds i Thornton, co oznacza, że jego dzisiejsze oświadczenie dla prasy było prawdziwe.Brakowało Harrisona.I Dextera.Kierowniczka zamknęła księgę.- Widzi pan, że nie ma tu nic ciekawego - powiedziała.- Rzeczywiście - potwierdził Mark i podziękowawszy jej uprzejmie, pospiesznie wyszedł z restauracji.Na ulicy zatrzymał taksówkę.To samo zrobił jeden z trzech, idących za nim krok w krok mężczyzn.Dwaj pozostali poszli po swój samochód.W kilka minut później taksówkarz wysadził Marka przed gmachem Biura.Zapłacił mu za kurs, pokazał strażnikowi legitymację i pojechał na siódme piętro.Pani Mcgregor uśmiechnąła się do niego.Dyrektor był widocznie sam.Zapukał do drzwi jego gabinetu i wszedł do środka.- No i co?- Brooks, Byrd i Thornton nie są w to zamieszani.- Dwaj pierwsi nigdy nie byli dla mnie szczególnie podejrzani - powiedział dyrektor.- Thornton jednakże stanowi miłą niespodziankę.Na jakiej podstawie skreśliłeś go, Mark?Mark opowiedział o swoim pomyśle z restauracją senacką i od razu zaczął się intensywnie zastanawiać nad tym, czy czegoś nie przegapił.- Powinieneś był wpaść na to dobre trzy dni temu, nie uważasz?- Chyba tak.- I ja też - dodał dyrektor.- Pozostają nam też już tylko Harrison i Dexter.Może zainteresuje cię to, że obydwaj ci panowie zamierzają pozostać przez jutrzejszy dzień w Waszyngtonie i że zapowiedzieli swoją obecność na uroczystości na Kapitolu.Jakie to zastanawiające - dodał po chwili milczenia - że nawet ludzie na tak wysokich stanowiskach lubią patrzeć, jak inni wykonują zaplanowane przez nich zbrodnie.Ale zanalizujmy jeszcze raz sytuację.Jutro o godzinie dziesiątej rano prezydent opuści Biały Dom, wyjeżdżając południową bramą.To znaczy, zrobi to, jeżeli ja jej od tego nie powstrzymam.Mamy więc już tylko siedemnaście godzin czasu i jedną tylko szansę.Otóż nasi ludzie znaleźli wreszcie banknot z odciskami palców pani Casefikis.Był dwudziesty drugi.Mieliśmy trochę szczęścia.Pozostało jeszcze sześć banknotów i praca nad nimi nie mogłaby być zakończona wcześniej niż jutro o dziesiątej rano.Na banknocie znajduje się kilka innych odcisków palców.Laboratorium będzie nad nimi pracowało przez całą noc.Myślę, że wrócę do domu gdzieś koło północy.Jeżelibyś miał jakieś wiadomości, dzwoń.Jutro o ósmej piętnaście zjawisz się tutaj.Właściwie to nie masz już prawie nic do roboty.Ale nie zamartwiaj się tym.Dwudziestu moich ludzi pracuje nad tą sprawą, chociaż żaden z nich nie zna wszystkich jej szczegółów.Zapewniam cię, że nie puszczę prezydenta na teren Kapitolu, jeżeli przedtem nie przymkniemy tych zbrodniarzy.- W takim razie do jutra do ósmej piętnaście - powidział Mark.- I jeszcze jedno, Mark.Bardzo cię proszę, żebyś się dzisiaj nie spotykał z doktor Dexter.Nie chciałbym, żeby w ostatniej chwili cały nasz wysiłek poszedł w diabły, i to z powodu twoich romansów.Nie miej mi tego za złe.- Ależ, skąd.Mark wyszedł.Czuł się w gruncie rzeczy zupełnie niepotrzebny.Skoro dwudziestu agentów Fbi pracuje nad tą sprawą! Od kiedy? I dlaczego dyrektor nic mu o tym przedtem nie mówił? Dwudziestu ludzi, usiłujących stwierdzić czy to Harrison, czy Dexter, dwudziestu ludzi działających na ślepo.I tylko on i dyrektor znają całą prawdę, przy czym, prawdopodobnie, dyrektor wie znacznie więcej.Trzeba chyba rzeczywiście zrezygnować z zobaczenia się z Elizabeth do jutra wieczór.Nie, to niemożliwe.W drodze do gmachu Dirksena po pozostawione tam protokoły zastanawiał się nad konsekwencjami niesubordynacji wobec dyrektora.Kiedy wszedł do hallu, poczuł nieprzepartą chęć zatelefonowania do niej.Musi usłyszeć jej głos, musi się dowiedzieć, jak ona się czuje po wypadku.Nakręcił numer szpitala.- Pani doktor poszła do domu.- Dziękuję - odparł, wykręcił jej domowy numer i poczuł, że serce wali mu jak młotem.- Elizabeth!- Tak.Jak dziwnie brzmiał jej głos.Czyżby była zmęczona?Zziębnięta? Przerażona czymś? Tysiąc pytań cisnąło mu się do głowy.- Czy mogę do ciebie zaraz przyjechać?- Tak - usłyszał stuk odkładanej słuchawki
[ Pobierz całość w formacie PDF ]