[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Na wycieczce byli jedynymim³odymi ludŸmi.— Sugeruje pani, ¿e Emlyn i Joanna zepchnêli ten kamieñ?— Od razu siê nasuwaj¹, nieprawda¿?— Niesamowite — powiedzia³a Clotilde.— Nigdy by mi to nie przysz³o do g³owy,ale rzeczywiœcie, coœ w tym jest.Co prawda, zupe³nie ich nie znam.— Och, oni s¹ bardzo mili! Joanna, wydaje mi siê, to szczególnie zdolnadziewczyna.— Zdolna? — spyta³a Anthea.— Antheo! — przerwa³a Clotilde.— B¹dŸ cicho!— O tak, bardzo zdolna — powiedzia³a Marple.— Jeœli zamierza siê kogoœzamordowaæ, trzeba wykazywaæ siê pewnymi zdolnoœciami.— Musieli wiêc dzia³aæ wspólnie — zasugerowa³a Barrow.— O tak, opowiedzieli mniej wiêcej tê sam¹ historyjkê.Nie ma ¿adnychw¹tpliwoœci, ¿e to oni.Nikt ich nie widzia³.Szli œcie¿k¹ poni¿ej.Swobodniemogli siê wspi¹æ na górê i zepchn¹æ ten kamieñ.Mo¿e nie mieli zamiaru zabijaæpani Temple.Ot, po prostu wyraz buntu.Coœ zniszczyæ, kogoœ pobiæ.Zepchnêligo i oczywiœcie wymyœlili ca³¹ historiê.Ten dziwny, rzucaj¹cy siê w oczystrój.To wszystko wydaje siê tak ma³o prawdopodobne.Nie powinnam o tym mówiæ,ale tak sobie pomyœla³am.— To brzmi przekonywaj¹co.Co o tym s¹dzisz Clotilde? — spyta³a Glynne.— Jest to jakieœ wyt³umaczenie.Sama nie pomyœla³am o tym.— No có¿, musimy wracaæ do hotelu — oznajmi³a Cooke podnosz¹c siê.— Idzie paniz nami, pani Marple?— Och, nie! Zapomnia³am paniom powiedzieæ, ¿e panie Bradbury–Scott zaprosi³ymnie do siebie na jedn¹ czy dwie noce.— Rozumiem.To wspaniale.Du¿o wygodniej.W hotelu w³aœnie pojawi³a siê jakaœha³aœliwa grupa.— Mo¿e wpad³yby panie po obiedzie na kawê? — zaproponowa³a Clotilde.— Jestciep³y wieczór.Niestety, nie mo¿emy zaprosiæ pañ na obiad, gdy¿ niewiele mamyw domu, ale gdyby zechcia³y panie przyjœæ na kawê…— To bardzo mi³e z pani strony.Przyjdziemy, z przyjemnoœci¹ — dziêkowa³aCooke.21.ZEGAR WYBIJA TRZECI¥1Cooke i Barrow przyby³y dok³adnie o ósmej czterdzieœci piêæ.Jedna ubrana nabe¿owo, druga na oliwkowo.Podczas obiadu Anthea chcia³a siê dowiedzieæ odMarple czegoœ wiêcej o tych paniach.— To dziwne, ¿e nie pojecha³y dalej z wycieczk¹ — powiedzia³a.— Och, nie.Myœlê, ¿e to ca³kiem naturalne — zauwa¿y³a Marple.— Wydaje mi siê,¿e maj¹ po prostu jakiœ konkretny plan.— Co pani rozumie przez plan? — spyta³a Glynne.— Zawsze s¹ przygotowane na wszelkie ewentualnoœci i wiedz¹, jak sobie radziæ wró¿nych sytuacjach.— Czy uwa¿a pani, ¿e by³y przygotowane na morderstwo? — zainteresowa³a siêAnthea.— Wola³abym — zwróci³a siê Glynne do Anthei — abyœ nie mówi³a o tym wypadku jako morderstwie.— Ale¿ bez w¹tpienia to by³o morderstwo — powiedzia³a Anthea.— Ciekawe tylko,kto go dokona³.Pewnie któraœ z dawnych uczennic, która nienawidzi³a jej zjakiegoœ powodu.— Uwa¿a pani, ¿e nienawiœæ przetrwa³aby tak d³ugo? — spyta³a Marple.— Wydaje mi siê, ¿e mo¿na nienawidzieæ ca³ymi latami.— A ja myœlê — powiedzia³a Marple — ¿e nienawiœæ wygasa doœæ szybko.Mo¿nastaraæ siê j¹ sztucznie podtrzymywaæ, ale to siê nie udaje.Nienawiœæ nie jesttak silna jak mi³oœæ.— A mo¿e pani Cooke z pani¹ Barrow dokona³y morderstwa?— Dlaczego tak myœlisz Antheo? Naprawdê, nie rozumiem — obruszy³a siê Glynne.—To takie mi³e kobiety.— Jest w nich coœ tajemniczego.Nie s¹dzisz? — Anthea zwróci³a siê doClotilde.— Chyba masz racjê — zgodzi³a siê Clotilde.— Zachowuj¹ siê trochê sztucznie,jeœli wiesz, co mam na myœli.— Roztaczaj¹ wokó³ siebie z³owró¿bn¹ atmosferê — doda³a Anthea.— Zawsze mia³aœ bujn¹ wyobraŸniê — zauwa¿y³a Glynne.— W ka¿dym razie wtedysz³y œcie¿k¹ poni¿ej.Pani je widzia³a, prawda, pani Marple?— Prawdê powiedziawszy, nie mog³am ich widzieæ — odpar³a Marple.— To znaczy…— Pani Marple nie by³a na wycieczce.By³a wtedy w naszym ogrodzie — wyjaœni³aClotilde.— Oczywiœcie, zapomnia³am.— To by³ piêkny dzieñ — powiedzia³a Marple.— Jutro z rana bêdê musia³a wybraæsiê raz jeszcze, aby obejrzeæ tê zachwycaj¹c¹ masê bia³ych kwiatów rosn¹cychobok tego wzniesienia.Zaczyna³y dopiero kwitn¹æ.Teraz musi byæ tam cudownie.Zawsze bêdê wspomina³a te kwiaty jako czêœæ wizyty tutaj.— Nie znoszê ich — powiedzia³a Anthea.— Musimy siê tego pozbyæ.Chcia³abymzbudowaæ tam znowu cieplarniê, jeœli, oczywiœcie, bêdziemy mia³y wystarczaj¹c¹iloœæ pieniêdzy.— Nic nie bêdziemy z tym robiæ.Zostanie, jak jest.Po co nam cieplarnia? Latamin¹, zanim coœ siê urodzi.— Przestañmy siê k³Ã³ciæ — zakoñczy³a dyskusjê Glynne.— PrzejdŸmy do salonu.Zaraz przyjd¹ panie na kawê.W tym momencie pojawi³y siê Cooke i Barrow.Clotilde wnios³a tacê z kaw¹.Rozla³a do fili¿anek i poda³a goœciom.Nastêpnie przynios³a jedn¹ fili¿ankê dlaMarple.Gdy j¹ podawa³a, Cooke pochyli³a siê nad ni¹ i powiedzia³a:— Wydaje mi siê, ¿e nie powinna pani… niech pani mi wybaczy, ¿e siê wtr¹cam,ale kawa o tej porze? Bêdzie mia³a pani k³opoty z zaœniêciem.— Tak pani uwa¿a? — zdziwi³a siê Marple.— Jestem przyzwyczajona do picia kawyo tej porze.— Ale to jest bardzo mocna kawa.Doskona³a, ale dla pani chyba za mocna.Radzi³abym jej nie piæ.Marple spojrza³a uwa¿nie na Cooke.By³a wyraŸnie przejêta.Farbowane w³osyopad³y, zas³aniaj¹c jej po³owê twarzy.Nieznacznie przymru¿y³a jedno oko.— Rozumiem — powiedzia³a Marple.— Mo¿e ma pani racjê.Zna siê pani na diecie?— O tak, du¿o na ten temat czyta³am.Przesz³am tak¿e kurs ¿ywienia.— Nie maj¹ panie fotografii tej dziewczyny? — Marple zmieni³a temat, odsuwaj¹cna bok fili¿ankê.— Verity Hunt, tak? Pan Brabazon du¿o o niej mówi³.Bardzo j¹chyba lubi³.— Och, lubi³ wszystkich m³odych ludzi — powiedzia³a Clo³ilde.Wsta³a, podesz³ado biurka, wyjê³a zdjêcie i wrêczy³a jeMarple.— To w³aœnie jest Verity — powiedzia³a.— Piêkna twarz — zauwa¿y³a Marple.— Piêkna i niezwyk³a.Biedne dziecko.— To okropne — wtr¹ci³a Anthea.— Straszne rzeczy dziej¹ siê dooko³a.Dziewczêta chodz¹ na randki z ka¿dym, który im siê spodoba.Nie ma siê kto nimizaj¹æ.— Musz¹ troszczyæ siê o siebie same, a zupe³nie nie wiedz¹, jak to robiæ.Bo¿e!Pomó¿ im!Mówi¹c to Clotilde wyci¹gnê³a rêkê po zdjêcie.Zahaczy³a rêkawem o brzegfili¿anki i kawa wyla³a siê na pod³ogê.— Och! — krzyknê³a Marple.— Czy to ja pani¹ potr¹ci³am?— Nie, nie.To moja wina, mam za d³ugie rêkawy.Mo¿e chcia³aby pani szklankêgor¹cego mleka, jeœli obawia siê pani wypiæ kawê?— Bardzo chêtnie.Szklanka mleka przed snem dobrze robi.Rozmawia³y jeszcze chwilê.Potem Cooke i Barrow zaczê³y zbieraæ siê do wyjœcia.Zrobi³y przy tym trochê zamieszania.Zanim wysz³y kilka razy wraca³y, abyzabraæ to szal, to torebkê, to znowu chusteczkê.— Ale roztrzepane — zauwa¿y³a Anthea.— Zgadzam siê z Clotilde, jest w nich coœ fa³szywego — powiedzia³a Glynne.— Ja te¿ tak myœlê — przytaknê³a Marple.— Dlaczego wybra³y siê na têwycieczkê? Czy podoba³a siê im? Jakie mia³y plany? D³ugo siê nad tymzastanawia³am.— Dosz³a pani do czegoœ? — spyta³a Clotilde.— Do wielu rzeczy — Marple westchnê³a.— Mam nadziejê, ¿e pani wycieczka siê podoba³a.— Tak, ale cieszê siê, ¿e nie muszê ju¿ dalej jechaæ.To by³oby za mêcz¹ce.— Ca³kowicie pani¹ rozumiem.Clotilde, wzi¹wszy z kuchni kubek z mlekiem, uda³a siê z Marple na górê.— Czy mogê jeszcze w czymœ pani pomóc?— Nie, dziêkujê.Mam wszystko, czego mi potrzeba.To bardzo mi³o, ¿e paniezaprosi³y mnie znowu do siebie.— Ca³a przyjemnoœæ po naszej stronie.Poza tym nie mo¿na by³o odmówiæ panuRafielowi.To by³ taki mi³y cz³owiek.Zawsze o wszystkich pamiêta³.— O tak, bardzo pamiêtaj¹cy cz³owiek.Wielki umys³.— Tak¿e wielki finansista.— O wszystkim myœla³… Cieszê siê, ¿e ju¿ mogê siê po³o¿yæ.Dobranoc pani.— Czy mam pani przynieœæ jutro œniadanie do ³Ã³¿ka?— Nie chcia³abym sprawiæ paniom k³opotu.Zejdê na dó³.Napijê siê tylkoherbaty, a potem pójdê do ogrodu obejrzeæ tê górê pokryt¹ bia³ymi kwiatami
[ Pobierz całość w formacie PDF ]