[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Przyrodzenie, gdybyœ i wid³amiodpycha³, powraca.Widaæ, ¿e i on taki sam bêdzie pogr¹¿ony w sobie i górniemyœl¹cy, jakimi byli jego ojciec i stryj.Przysz³a jednak chwila, w którejJan wzrokiem ku uliczce pomiêdzy zasiekami rzuciwszy oczami b³ysn¹³, pomiêdzy³aw¹ a œcian¹ przecisn¹³ siê, w przyæmionej jej g³êbi siê znalaz³ i nad g³ow¹Justyny nieœmia³o, z cicha mówi³:- Pani zapytuje, dla jakiej przyczyny ja markotny jestem i nie tañczê? Przedpani¹ jedn¹ to wypowiem, ¿e podczas takie w¹tpliwoœci mnie oblegaj¹, ¿e ni to¿ywy, ni to umar³y chodzê i na dnie Niemna prawie wola³bym le¿eæ ni¿ z takimiw¹tpliwoœciami ¿yæ.Justyna cichych tych s³Ã³w s³ucha³a z pochylon¹ g³ow¹ i jak najprostsza wiejskadziewczyna ze zbo¿owej œciany, do której siê przycisnê³a, d³ugie s³omy i krucheŸdŸb³a usch³ych zió³ wywleka³a.Czu³a, ¿e g³owê jej p³omieniem ogarnia wzrokuporczywy i namiêtny, i s³ysza³a szept cichszy jeszcze ni¿ przedtem:- Cudnie te jarzêbiny czarne w³oski pani ubieraj¹.i sukienka ta sama, któraby³a podtenczas, jak spólnie jeŸdziliœmy na Mogi³ê.Chwilê milcza³, a potem poprosi³:- ¯ebym ja móg³ jedn¹ ga³¹zkê tej jarzêbiny dostaæ.zdaje siê, ¿e ju¿ i przezto szczêœliwy by³bym!Szybkim ruchem p¹sowe grono od bia³ego stanika odpiê³a i podaj¹c mu je g³owêpodnios³a.Kilka sekund patrzali na siebie, oboje sp³onieni i prawie dr¿¹cy.Potem on gestem namiêtnej radoœci w³osy z czo³a odrzuciwszy ga³¹zkê jarzêbiny uguzika siermiê¿ki umieœci³.Wtem u wrót gumna zrobi³ siê ruch niezwyk³y: rozstêpowano siê tam przed kimœ,kogoœ witano.Muzyka graæ przesta³a; Kazimierz Jaœmont w posuwistych poskokachku wrotom pobieg³; za nim skoczyli Domuntowie i kilka dziewcz¹t poœpieszy³o.Nasalê tañców wesz³a Domuntówna, ale Domuntówna w metamorfozie.Kto j¹ przedtembos¹, rozczochran¹ i kulawego konia pêdz¹c¹ widzia³, z trudnoœci¹ terazpoznawa³.Sukniê mia³a amarantow¹, obfitymi draperiami obwieszon¹, a z ty³u wogromn¹ turniurê zaopatrzon¹.By³o to arcydzie³o krawca z najbli¿szegomiasteczka, w którym te¿ zapewne kupi³a wielkie liœcie z poz³acanego papieruprzystrajaj¹ce jej wysoko spiêtrzone i od pomady œwiec¹ce w³osy.Na rêkachmia³a bia³e rêkawiczki, w rêku papierowy wachlarz malowany, a od ca³ej jejosoby bi³y b³yski z³oto i srebro udaj¹cych szpilek, kolczyków, bransolet.Sz³awyprostowana, bardzo na twarzy czerwona, œmia³a, lecz ponura.Dziadunio wœnie¿nej kapocie we wrotach gumna przez Witolda i kilku innych ludzi otoczonymi zatrzymanym zosta³, a ona zaledwie parê kroków na toku uczyni³a, spostrzeg³adwie osoby: pannê i kawalera z cienistej pomiêdzy zasiekami uliczkiwychylaj¹cych siê pod œwiat³o latarni.Stali bardzo blisko siebie; pannajarzêbiny na g³owie mia³a, a kawaler w pêtlicy ubrania.Widok ten niby piêœci¹w pierœ jej uderzy³; wydê³a usta, a pod sobolowymi brwiami szafir jej oczuroziskrzy³ siê i naokó³ gniewne b³yskawice cisn¹³.We wrotach rozlega³y siêweso³e œmiechy.Dziadunio uporczywie Witolda Korczyñskiego za ojca jego,Benedykta, poczytywa³, a o dziadku, Stanis³awie, mówi³ jak o obecnie ¿yj¹cymdziedzicu Korczyna.¯e pradziad Dominik ju¿ nie ¿y³, o tym pamiêta³, awywijaj¹c w górze zesch³ym palcem, z ³un¹ radoœci na wy³ysia³ym czolewspomina³:- Dobry by³ z pana Dominika kompan.o! dobry.pamiêtam.jakeœmy razem wtrzydziestym i pierwszym roku.Witold go u œciany na sto³ku sadza³ i sam; przy nim siadaj¹c chciwie o starehistorie prosi³.Z drugiej strony szczup³¹ postaæ staruszka, klêcz¹c w trawach,obejmowa³a Marynia Kirlanka, a kilku stoj¹cych obok m³odych ludzi rozwa¿a³o, cote¿ tak ciekawego byæ mo¿e w gadaniu cz³owieka, który, je¿eli nie ca³y rozum,to przynajmniej dobr¹ jego po³owê postrada³.- ¯eby tylko ktokolwiek Pacenki nie wspomnia³, bo zaraz sfiksuje.z cichamówili.A w gumnie ukazanie siê Jadwigi wywo³a³o ró¿ne wra¿enia.Niektóre z kobiet ustapootwiera³y dziwi¹c siê jej strojowi.A¿ w oczach miga, tak siê bogatowystroi³a.Wiadomo! aktorka! Wœród mêskiej m³odzie¿y powsta³y ciche chichoty.- ¯eby Julkowego Sargasa z ty³u jej na tej poduszce po³o¿yæ, toby siê zmieœci³!- Z³otnych liœci we w³osy nak³ad³a i myœli, ¿e piêknie.A to czysta trumna,galonami przyozdobiona!Ale dziewczêta wcale inaczej o stroju aktorki myœla³y.Najwiêcej je uderza³ izachwyca³ wachlarz.Ma³e Siemaszczanki trzymaj¹c siê pod rêce doko³a wspania³ejpanny kr¹¿y³y przeci¹g³e okrzyki wydaj¹c.- Jezu! otó¿ œliczne ró¿e na tym wachlarzu! A te z³otne liœcie zupe³nie takie,jak w £unnie u Matki Boskiej na o³tarzu.Jadwigê te oglêdziny i dziwowania siê niecierpliwi³y.Wcale nie dla tychsroczek mordowa³a siê nad strojem przez dwie godziny, a ten, dla kogo toczyni³a, sta³ tam ci¹gle przy tej.w jarzêbinach! Rozgniewanym wzrokiem nasukienki w b³êkitne i bia³e paski rzuci³a
[ Pobierz całość w formacie PDF ]